Między dwiema stromymi nocami,
Pełen kłębiącej się jasnej zieleni
I szorstkich wełn obłoków, sytych światła,
Ten dzień cały zapomnieniem,
Wydrążonym wewnątrz kształtem szczęścia.
Gdzie wbijając melodyjne igły
Ptaki przeszywały aksamit
U wejścia
Do szerokiej doliny, za którą
Chóry kamienne zastygły,
Gdzie rzucała się woda z głębokiego gardła,
Rozbijając swój posąg spadający i znów
Odtwarzając jego kształt nieustanny
Z miliona ramion i głów
Miażdżonych na grzbietach głazu,
Z miliona ramion i głów
Toczących z ust rozdartych białe piany -
Czułem, że wobec tego obrazu
Grozy moje ślepną jak ptaki nocne
Ukośnym lotem spadając na dno
Niebios porannych,
Kiedy ja z ziemi rosnę.
Uczyniłem z nich zasłony okien,
Noc zapiąłem na złoty szpon,
Lecz słyszę ich głosy za mrokiem -
Głodne wołają mnie, zwą...
Mnie, co przez całe swe życie szukałem
Takiego miejsca, gdzie by było można
Przeżyć do końca życie, myśl i ciało,
By mnie przeniknął na wskroś ziemski napój,
By wokół mnie noc wirująca słabła,
Ślepa i trwożna.