Spadła kartka z
kalendarza, mija kolejny dzień bez Ciebie. Ostatnie słońca promienie chylą się
ku zachodowi,za chwilę ustąpią miejsce nocy… Wtulam się w koc i wracam do tego
co było jeszcze wczoraj… Chcę tam znaleźć Ciebie, usłyszeć Twój głos,spojrzeć
Ci w oczy,poczuć radość i ciepło w sercu swoim… Pustka… wspomnienia rozmywają
się jak ogród w porannej mgle,już nie słyszę słów Twoich, już nie słyszę
śpiewu,pozostał tylko krzyk… Przez sen wołam Twoje imię, a echo odpowiada:
wróć, wróć, wróć… Słowa giną wśród zimnych ścian, pozostaje tęsknota, której
nie da się niczym zapełnić…
Tyle dni
czekam...Obeschła już łza na policzku, jak kropla wody w spragnionej
ziemi.Ustąpił smutek co uśmiech zabrał,pozostały marzenia zastygłe w
bezruchu...I jeszcze tylko wierzę,że...Kiedyś wrócicie tu... i ożyją płatki róż
zwiędłe od długiego czekania i niebo znowu będzie miało kolor błękitu,a stary
zegar cofnie swój czas i jak w bajce przeżyjemy wszystko jeszcze raz... Kiedy
wrócicie,będziemy spełniać marzenia,a nasze oczy znowu będą się śmiały,nasz dom
wypełni muzyka ciepłych słów...Kiedyś wrócicie... Ja wiem...nie, to serce moje
wie... Dlatego czeka w uśpieniu...
Tak nam źle odkąd
Was nie ma , coraz smutniej jest w domu ,nachodzą nas wspomnienia.. Tak nam
źle, gdy Was brak ,coraz gorzej nam żyć,
bo nasze serca pragną z Wami być. Bez
Was, inny smak ma wszystko,a tęsknota niszczy nas...Cóż pozostało,kiedy pęka
serce?jak łez swoich się wstydzić ,gdy w
uszach dudni pytanie ; Boże,dlaczego Ich dusze jak ptaki wzleciały do nieba?
Nie proś mnie o
uśmiech,bo nie jestem szczęśliwa, szczęście mnie nie lubi i siebie przede mną
ukrywa... Nie pytaj mnie o jutro,bo jutro jeszcze przede mną, czas ucieka mi
przez palce,nie wiem czy jutro będzie jeszcze ze mną...Nawet nie wiem czy ja
będę,może dziś zdradzę samą siebie,lecz wiedz,że wszystko co robię, z dnia na
dzień,z każdym tchnieniem,robię to dla Taty i dla Ciebie...Nie proś mnie o
uśmiech,bo nie jestem szczęśliwa...
Z wyżyn
nieboskłonu,ze śpiewnych rejestrów galaktyk, ze splendoru boskiego światła,
patrzą na nas gwiazdy. Każdy człowiek ma jedną,przypisaną sobie. Ale jak mamy
rozpoznać te Wasze? Jak znaleźć...w tym mrowiu złocistym, na czarnym jak nasz
los tle? Niektóre mrugają do nas. Widocznie chcą rozweselić,albo pocieszyć. A
może dać znać,że wszystko jest u Was w porządku? Czasami jakaś spada,w chwilową
pomrokę nocy i wtedy mówimy,że ktoś z ludzi odchodzi, a ona przybywa,by
rozjaśnić naszą smutną drogę .
Czy to możliwe, że
opuściłaś ten świat? Przecież zawsze tu byłaś, wśród nas! Cierpiałaś i płakałaś
z nami, nigdy nie zostawiałaś nas samych. Teraz tak po prostu odeszłaś?
Odpłynęłaś na morzu łez? Udałaś się w nieznane krainy, gdzie nie sięga ludzki
wzrok? Nie,ty nie odeszłaś ,jesteś tu ; nadal żyjesz w naszych sercach, we
wspomnieniach, żywa pamięć trwa wśród nas... Ty również nie zapomniałaś, z góry
patrzysz na świat cały, swym uśmiechem nas otaczasz.Błogosławionych Świąt.
Bywa tak... Czasem
trudno iść przez życie, trudno zrobić nawet krok, niebezpieczeństw wszędzie
mnóstwo, wokół ciemność,w oczach strach. Nie ma kto prowadzić nas... Stoisz w
miejscu zasmucona, nie wiesz ,gdzie masz dalej iść. Wtem pojawia się znienacka-
Jezus Chrystus -Dobry Pan, jak drogowskaz,jak najlepszy życia znak. Mocno łapie
nas za rękę, pokazuje drogę ...tam... Czuwa byśmy więcej nie błądzili i przez
życie nas prowadzi...
Pamiętasz?Plotłyśmy
wianuszki z fiołków i z stokrotek, zmyślanki sklecane babską fantazją,
wygrzebane z marzeń naszą wyobraźnią bajko-baśniową idyllą chichotek.
Patrzyłyśmy w wodę, wypadł ci z rąk wianek. Zatrzymać go chciałaś swoją bosą
stopą, lecz wzburzony potok śmiercionośną falą dławił twego światła, płonący
kaganek. Wyszłyśmy z topieli, jakim cudem nie wiem. Prawie zdążyłyśmy te
wspomnienia osuszyć, gdy lód się załamał pod twymi stopami. Odeszłaś na zawsze
wśród śpiewu requiem, by ułuda świata nie uwiodła duszy białej jak stokrotki
pachnącej fiołkami.
Jezu
Zmartwychwstały... A kiedy mnie grzeszną już przemielesz na swego czasu żarnach
- pozwól mi osiąść pyłem, na Twoich Stóp świętych zmarszczkach. I powiedz mi
tylko jedno, bo po prostu nie wiem - czy stanę się najcichszą ciszą,pyłem
marnym? - czy jak te dwa Aniołki; Franciszek z Ewą- najśpiewniejszym śpiewem?
Aldona Cichowicz
Śmierć kirem koło
zatoczyła,,myślę to koniec,ale kiedyś przyjdzie chwila,która splecie nasze
dłonie. Słyszysz?Do ucha Ci szepczę... Niebo tak płakało, kiedy ONA zapukała...
Teraz słońce wyjrzało..Widzisz? Przecież dusza ma oczy...to początek Twojej
nowej,szczęśliwej drogi.
Pociecha jest
balsamem na głęboką ranę. Jest oazą w bezkresnej pustyni. Pociecha jest jak
łagodząca dłoń na twojej skroni. Pociecha jest niczym bliska, przyjazna twarz.
To obecność kogoś, kto rozumie twoje łzy, przysłuchuje się twojemu utrudzonemu
sercu, w smutku i nieszczęściu pozostaje przy tobie i pomaga dojrzeć parę
gwiazd. — Phil Bosmans Pani Marylko pragnę Pani PODZIĘKOWAĆ za piękne wpisy ,
za zapalone znicze, za modlitwę na stronie mojego syna. Z całego serca bardzo
Pani dziękuję. Życzę wszystkiego co dobre i piękne, życzę zdrowia.
Panie mój , tak
bardzo mnie umiłowałeś ??? Ramionami Krzyż dźwigałeś , a Twój błękit Oczu ...
przyciągał mnie do Ciebie i mówił mi o Niebie ... , o pięknie ludzkiej Miłości
tu na ziemi ... , której tak bardzo wszyscy pragniemy ! Połóż mnie na Swojej
Dłoni , jak małe ziarenko ...; ucałuj ..., z brudu oczyść ... , włóż do gleby
urodzajnej ... niech zakiełkuje i Ciebie na wieki Miłuje !
Gdy radość zagaśnie
i smutek przygniata. Gdy ktoś rani mnie lub mojego brata. Zawsze chcę uciekać,
chcę uniknąć tego, Nie chcę przyjmować mojego krzyża trudnego. TY jednak
cierpisz zamiast całego świata; Umierasz, choć mógłbyś żyć jeszcze długie lata.
Daj mi też taką siłę, bym umierać umiał, Choć nie zawsze wszystko będę
rozumiał. Daj mi też taką moc, bym przyjmował rany, Choć będę pobity, opluty i
sponiewierany. Przemień moje życie, umysł, serce duszę, Bym znosił dla Ciebie
ziemskie katusze. Miłość moja do Ciebie nigdy nie ustanie, A bym spotkał Cię
kiedyś w niebie, o Panie, Uczyń serce moje według serca Twego, Upodobnij moje
serce do Twojego-przebitego.
Spokojnych Świąt
Wielkiej Nocy
.
Święta...a my
sami,już Was nie ma z nami.. To tak ,jakby świat w ogóle nie było.. Tylko
pustka nas otaczająca, boleść nieprzemijająca, myśli rozbiegane, szukające
wspomnień... Gdzie jesteście,tęsknimy za Wami! Jakiś stukot na schodach, to Wy
? Nie,to tylko drzwi skrzypnęły w oddali i znów cisza, i znów serce coraz
mocniej wali, wyrywa się z piersi,jakby krzyknąć chciało- wracajcie! Chcemy
poczuć ciepło,Wasz uśmiech radosny, niczym powiew wiosny... Ale wy w oddali,a
my tu w swojej samotności , obdarci jak kora z poranionej sosny. Czekamy chwili
kiedy znowu Was zobaczymy, kiedy na Wasz widok z radości zapłaczemy...
Miłość jest drogą,
jedyną w życiu Choć krętą często, w swoim odkryciu Bystra, zawiła jak rwąca
rzeka Lecz każdy pragnie, każdy jej czeka Boga jest darem dla całej ludzkości W
drugim człowieku odkryciu miłości Spojrzeniem w oczy, bliskiej ci osoby W poranku
radosnym, po spędzonej nocy Czułości dotyku, w okrzyku duszy W powiewie wiatru,
co oddech poruszy Każdym krzykiem dziecka budzącym do życia W uścisku matki Co
tuli swe dziecię Miłości skarb największy na świecie W każdym kroku stawianym
na ziemi Wsparciem ojca pomagającym się zmienić W każdym darze, którym chcesz
się dzielić Tym całkiem małym i tym bardzo wielkim W uścisku przyjaźni , co w
chwili zwątpienia Pomoże przebudzić się z zapomnienia Przytulić w bólu Otrzeć z
łez oczy Uśmiechem radość wokół roztoczyć. W pocałunku niewinnym, warg swych
muśnięciu W pragnieniu serca i jego wzięciu W drżeniu ciała wielkiej
namiętności Swego pożądania okrzyku radości W starości małżonków Co przez całe
życie Byli dla siebie miłości odkryciem I wznosząc pomarszczoną powiekę Patrzą
w swym zakochaniu Jak pierwszy raz ujrzeli siebie Miłość piękna, niezwyciężona
W artystów marzeniach niedościgniona Miłość spełniona Miłość jedyna Jak
najpiękniejsza wśród kwiatów dziewczyna Lecz kto ją dostrzeganie ? Kto
zrozumie? Kto na swej drodze pokochać umie? Miłość jedyna....
Drogo ludzi
udręczonych,smutnych, szara, niepozorna, niezrozumiała przez wielu, trwająca
często w ludzkim cierpieniu, które, na drodze wywraca choroba lub bliskiego
strata. Bóg na tej drodze radość ci przywróci, tylko mu zaufaj, kiedy się
wywrócisz. Idź nią jak po sznurku,bo to droga biegnąca tylko w jednym
kierunku... Na uboczu, bliżej końca, wśród ludzi smutnych, w promykach słońca,
każdy zapomina, co to jest miłość , w pogoni za sukcesem swojej wielkości,
zapominając o Bożej do świata miłości. Dążąc do swych celów, często po trupach,
potrącają maleńkich,pragną tylko z drogi ich wyrzucać i depczą jak krople
deszczu na które nikt nie zważa, wręcz nimi gardzi, bo w życiu przeszkadza...
Lecz ty trwaj przy drodze swojej , w największej do ludzi miłości, jak ziarnko
piasku, choć niepozorne na szczycie góry jest umieszczone I jak anioł Michał
maleńki z końca, stał się dla Boga największy obrońca, i w swej maleńkości
pokonał smoka mordercę ludzkości. Tak ty trwaj na drodze w swej maleńkości
obranej, by stać się wielkim w miłości Bożej.
Dziś pierwsza
Wielkanoc bez ciebie... święta, a ja siedzę sam, wpatrzony w puste miejsce,
gdzie twój uśmiech siedział radosny jak promień słońca na niebie błyszczący,
gdzie twoje oczy blaskiem biły, gdzie mogłem przytulić cię w każdej chwili...
Teraz puste miejsce... Już tyle dni bez twego obrazu, tyle chwil nie ujrzałem
cię ani razu... Zegar cyka, odlicza sekundy, coraz wolniej to robi okrutny! Nie
ma wcale litości,wcześniej nie czekał, nie myślał o twojej do życia miłości! A
teraz puste miejsce,jak wyschnięte morze... I tylko myśl w głowie się kłębi,
Czy kiedy jeszcze cię ujrzę? Czy drzwi mi otworzysz?
Ty wiesz kto
Płomyczek małej
świecy rozjaśnia mrok, wsłuchuję się w ciszę - chcę usłyszeć Wasz krok... Dla
Was zapalamy dziś światło Wielkanocne, by Waszą drogę rozświetlał blask, życie
bez Was już nie to samo, chcemy byście doznali Chrystusowych łask. Chcemy
wiedzieć gdzie jesteście, czy Waszej wędrówki już kres? Czy tam jest tak samo,
czy macie swój dom,są święta, szczeka pies? Jesteśmy myślami z Wami i chociaż
wśród ścian smutni i sami więź wciąż czujemy i Wasz dotyk dłoni na sobie
mamy...
Wielkanoc
Waszych dłoni mi
brakuje , głosu , który mną kieruje, oczu co widzą więcej niż moje… i serca ,
które bije za dwoje. Brak mi ręki , która drogę mi wskaże, ramienia, które
chroni i głosu który słowem ukaże… Wy więcej widzicie tam z góry, wiecie jaki
dziś świat ponury... Podajcie mi proszę dłoń swoją i pokażcie,którą iść drogą
….
Droga, wierzba
sadzona wśród zielonej łąki, Na której pierwsze jaskry żółcieją i mlecze.
Pośród wierzb po kamieniach wąska struga ciecze, A pod niebem wysoko śpiewają
skowronki. Wśród tej łąki wilgotnej od porannej rosy, Droga, którą szli ludzie
ze śpiewką, Idzie sobie Pan Jezus, wpółnagi i bosy Z wielkanocną w przebitej
dłoni chorągiewką. Naprzeciw idzie kobieta. Ma kosy złociste, Łowicka jej
spódniczka i piękna zapaska. Poznała Zbawiciela z świętego obrazka, Upadła na
kolana i krzyknęła: "Chryste!". Bije głową o ziemię z serdeczną
rozpaczą, A Chrystus się pochyla nad klęczącym ciałem I rzeknie: "Powiedz
ludziom, niech więcej nie płaczą, Dwa dni leżałem w grobie. I dziś
zmartwychwstałem,Wszystkim umarłym będzie to dane".
Święta już blisko
czas zmartwychwstania , króla nad królem naszego Pana. Każdy więc składa sobie
życzenia, tu na ziemi i tam w niebie, by się spełniły wszystkie marzenia. Nam
zdrówka na pewno by się przydało, i szóstkę w totka trafić się chciało. A ze już
wiosna mówią bliziutko, dojść do miłości ukrytą furtką. I znaleźć drogę choćby
na skróty , na progu domu zdjąć ciężkie buty. Drzewo zasadzić blisko jabłoni,
niech szarość życia od nas odgoni. Wziąć na kolana dziecię rodzone, przez
miłość dwojga uczuć stworzone . Życzenia z marzeń też się zdarzają , gdy oba
serca wciąż się kochają. Może mam życzeń wiele dla siebie, czy zrozumiałe będą
tam w niebie? Przecież na święta każdy coś chciałby, …ale od siebie nie wiem
czy dałby …
Spowiedź wielkanocna
Na me oczy zmęczone
od nocy nieprzespanych, Na oczy krwią nabiegłe i ogniem palące Mrok za oknem
położy swe dłonie kojące, Wśród filarów wyniosłych z granitu ciosanych.
Przyjmie mnie chłodna cisza i cień wnęk kamiennych, Światła podobne kwiatom
zsuną się z witraży, Błądzić będę w milczeniu sama wśród ołtarzy Nagle chcąc
się odnaleźć w zaciszu tajemnym. Aż upadnę znużona pod którymś filarem, Nie
wiedząc, czy mam klęknąć, czy lec ciężkim ciałem I zasnąć już niebaczna, że w
sercu omdlałym, Zatraciłam niezłomną, wielką moją wiarę. Cisza schyli się ku
mnie i pełna litości Dźwignie mnie w swych ramionach i rozbudzi szeptem. Przez
powieki ospałe, na poły przymknięte Ujrzę siebie w łachmanach i kurzu szarości.
I naraz lęk mnie zdejmie nad własnym mym ciałem Tak wyda mi się nędzne i takie
zniszczone: Czyż to moje te stopy sine, poranione? Czy moje są to ręce czarne i
obrzmiałe? Wzniosę te ręce w górę i napotkam słońce, Płynące nad mą głową
strumieniem szerokim, Złotą smugą płynące kędyś z górnych okien... Wzniosę ręce
i wstanę w światło ciepłem drżące. Gdzieś od stropu opadną miękko ciche tony,
Jak łzy, których zabrakło chorym moim oczom. Aż pieśń w górze rozegra się bólem
i mocą, Iść w niej będę jak nędzarz głodny i spragniony. Ktoś będzie na mnie
czekać. W złotych pyłów rojach, Jak w mgle, nie dojrzę twarzy to nieważne
wcale. Ktoś na mnie będzie czekał, sam, w konfesjonale: Ktoś mi obcy? Czy brat
mój? Czy może myśl moja... Spowiadam Ci się, Boże, z mych i cudzych grzechów,
Bo wszystko mamy wspólne, i dusze i ciała, I ta dola okrutna tak nas tu
związała, Że pierś mą trud przygniata wspólnego oddechu. Spowiadam Ci się,
Boże, co masz zstąpić we mnie, Ciało me, strzęp człowieczy zamienić w
człowieka. Ran mych, ani kalectwa nie będę oblekać, Musisz zstąpić aż do dna, w
cierpień moich ciemnię. Chciałeś ze mnie uczynić olbrzyma mocarza, Chciałeś
by od ciężaru okrzepła mi siła, Ale ja w twardej próbie padłam, nie
zdzierżyłam. Boję się, że śmierć rychła mej duszy zagraża. Chciałeś bólem mi
rozpiąć orle mocne skrzydła, Łzą dać czystość źródlaną, obmyć nimi serce, Lecz
ja tylko myślałam o mej poniewierce, Jak ptak wątły, szarpiący się darmo w
swych sidłach. Zaplątana w sieć nieszczęść, pozrywałam węzła, Po których piąć
się mogłam wyżej, ciągle wyżej. Spadłam na dno bezwolna i w nędzy poniżeń, W
słabości i lichocie mej własnej ugrzęzłam. Stałam się jak płaz brzydki,
pełzający nisko, Pełen jadu i małych kłujących zazdrości. Zazdrościłam wciąż
chleba... I tego żeś gościł Jeszcze w sercach niektórych, zabrawszy mi
wszystko. Czasem kradłam. A czasem wydawałam siostry Oprawcom, by w mych oczach
aż do krwi je bili. Gdy los-szatan swą łaską ku mnie się nachylił, Ja biłam w
szale władzy, pośród przekleństw ostrych. Cień podłości tak bardzo twarz moją
oszpecił, Że ci co podłość mieli za swoje narzędzie, Czynili jej honory,
ufając, że będzie Moją śmiercią, od której nic mnie nie uleczy. Ja zaś, jak
handlarz-bankrut handlowałam wszystkim, Byle zdobyć choć jeszcze łaskawości
gorsze, Niepomna, że gdy uśmiech służalczy roznoszę, To, co zań mi dano, nie
było już zyskiem. Stałam się bardzo sprytna, bardzo zapobiegliwa, Znałam
wszystkie sposoby, torujące drogi. A próżność we mnie rosła, jak aktor ubogi.
Sukcesem w tanim cyrku czułam się szczęśliwa. Byłam tchórzem. Gdy innym przyjść
miałam z pomocą, Łgałam sobie, w roztropność pozując milczenie. Uczyłam się w
mym sercu zabijać wzruszenie, Byle mi snu twardego nie skłóciło nocą. I wyschło
we mnie serce, zimne miałam usta, I myślałam, że starczy własnej ciężkiej doli,
Żebym była prawdziwa w tej męczeńskiej roli, W trudnej roli dramatu, lalka
śmieszna, pusta. Byłam jak cymbał brzmiący, patetyczna zgłoska: Wołałam, że tu
cierpię za nich, za miliony, Lecz pośród sióstr mych biednych, głodnych i
spragnionych Zapomniałam, że to jest i Ludzkość i Polska. Był we mnie jeden
ogień i dałam mu gorzeć: Żar strasznej nienawiści wobec mych tyranów, Nim
duszy mej szlachetnej siła nieskalaną Zamieniłam w zwierzęcy instynkt małych
stworzeń. Boże! Czyś za to kazał żyć mi w takim wstydzie, Na przekór nienawiści
rozbudziwszy zmysły? Żyłam w długiej ascezie, aż więzy jej prysły, Chciałam
dotyku ręki, której nienawidzę... Dzień każdy był jak czara śmiertelnej
goryczy, Piłam ją bez oporu w leniwym nałogu, Drżąc ze wstrętu, kochałam się w
brudnym barłogu, Nie pragnąc już niczego, nie tęskniąc za niczym. A ileś Ty był
we mnie, jeśli Ciebie miałam, To wiary mej niezłomnej nie umiałam dzielić I
patrzyłam jak inni w swej nędzy ginęli, Moja wina, żem była za słaba, za mała.
Wstanę. A ktoś mi poda suknie nowe, czyste, Albo ja sama wezmę i zrzucę
łachmany. Rzucę je precz ze wszami i brudem zebranym I będę już iść w odrzwia,
słonecznie świetliste. W progu ktoś mnie pożegna znakiem Rozgrzeszenia, Krzyżem
znakiem Miłości i męki odbytej. Organy będą jeszcze modlić się pod szczytem
Swą pieśnią wielkanocną, pieśnią Odrodzenia. Za progiem będzie wiosna: świeża
zieleń trawy, I pierwsze drobne kwiaty białe i różowe I niebo wyzłocone,
rozjaśnione,kwietniowe Liście, z pąków wychodzące w słońcu bez obawy. Stanę tam
w zachwyceniu, żem przecie dojrzała Wszystko, co dotąd było zakryte mgła
ciemną. I uwierzę, że oto Cud stał się i ze mną I krzyknę memu słońcu, żem
zmartwychpowstała.
Ból,żal,rozpacz,tęsknota-
matowe mają oczy. Łzy wszystkie już wypłakane,słowa goryczą cedzone i wszystko
już powiedziane... Nie da się ich zmyć w kąpieli,przylgnęły jak druga skóra,
ciało umyte do czysta,twarz pozostaje ponura.. Szczelnie zamknęły mnie w
sobie,nie ma od nich ucieczki, w zaklętym kręgu cierpienia,dogasła nadziei
świeczka. Nie wiem ,gdzie szukać pociechy,bo w sobie nic nie znajduję, tęsknię
więc cierpię ,choć nie chcę tak czuć i cierpieć.
Kiedy zasypiamy, Wy
nie śpicie wcale - pilnujecie czujnie, czy równo oddychamy, czy serce jak zegar
będzie biło dalej i czy noc dokoła jest dobra i cicha... Pilnujecie skarbu
życia, co jest w nas jak płomyk - by śmierć go nie zdmuchnęła-jak Was- nagle, po
kryjomu... Żeby spać spokojnie mogły nasze domy - czuwają z Wami Anioły,
nieznane nikomu. I choć gasną latarnie i lampki czujników - nie gasną Wasze
oczy, Stróże i Strażniki! Tyle już złego mogło nam się zdarzyć, lecz nas
ominęło - DZIĘKI WASZEJ STRAŻY! Tutaj w domu, na ulicy - czuwajcie wciąż i
strzeżcie nas, NASI ANIOŁOWIE STRÓŻE!
Jeszcze nie,nie tym
razem,ale za którymś wreszcie będę mogła objąć więcej niż powietrze, będę mogła
dotknąć, a nie tylko marzyć, ogrzać się przy cieple i nie sparzyć. Jeszcze
długo muszę modlić się o te cuda i wiary nie tracić,bo kiedyś mi się uda. Utonę
w waszych ramionach głęboko, bezpiecznie, będę kochać, będę kochaną na dłużej
niż wiecznie! Tymczasem do wspomnień wracam, zatracam się w przeszłość, wiem
,że to niedorzeczne, gdy nie widać nawet cienia i pozostaje tylko przytulić
wspomnienia. Chciało przytulić się więcej... Lecz nic już nie ma...
Oni, odwołani
wcześniej,wprowadzą nas w żywot wieczny... I tylko w Tobie Panie nadzieja,że
się kiedyś spotkamy, że pozwolisz znów córce przytulić się do mamy. I tylko
nadzieja, że jej córcia jest szczęśliwa, że tańczy, żartuje, że złote jabłka
zrywa. I tylko w Tobie Panie nadzieja, więc modlę się żałośnie, że kiedy
przyjdzie moja pora ...Ewa wyjdzie po swoją mamę, Franio po żonę-radośnie.
Powiedz mi...Jak
wstrzymać łzę, co z oczu płynie, a krtań przedziwna słabość dusi, kiedy mówimy
o kimś, kto odejść od nas musi? Jak wstrzymać myśl, co nie zaginie, słowem
wyrazić pamięć jasną, kiedy mówimy o kimś, komu już światło cicho zgasło?
Wierzymy jednak bólem zdjęci, że Bóg Ich przyjmie w swoich włościach, ugoszczą
także wszyscy święci, widząc miłych sercu gości. Cieszą się w niebiosach zacnym
gronem, tam równo wszystkich chcą doceniać, choć życie śmiercią zakończone, to
nie oznacza zapomnienia. Jak wstrzymać łzę, co z oczu płynie, jak wstrzymać
myśl, co gardło dusi, kiedy mówimy o kimś, kto odejść od nas musi...
Ta maleńka chwila
jak oka mgnienie, zabrała wszystko nic nam nie zostało, zabrała ze sobą
radość... jak by wszystkiego jej było mało. To wieczność będzie jej główną
siłą, ona to życiu nadzieję daje- chwila zadumy nad Waszą mogiłą- nad tym co
mija i co zostaje. My wspominamy Wasze uczynki i twarze- Wy,modlitwę szeptaną
przyjmijcie w darze. Kochani, których już nie mamy- pamięć Wam się należy-
jasny płomień znicza w podzięce zapalamy i bukiet kwiatów, co na grobie leży.
Czuję się jak ptak w
klatce, który pragnie wolności. Moje serce,dusza, rwie się gdzieś w niebiosy.
Tęsknota,smutek, z oczu łzy wyciska, droga do Ciebie nie jest bliska.
Myśli,wspomnienia, zadają ból,cierpienie. Jak dalej żyć? Gdy Ciebie obok mnie
już nie ma? Przytul,pomóż ukoić cierpienie, niech serce moje poczuje bliskość
Ciebie...
Nienawidzę siebie w
czarnej sukience, twarzy wykrzywionej ze łzami w oczach, bezradnie stojąc nad
Waszym grobem, na kwiaty patrzę trzymane w dłoniach. Pociechy szukam w naszych
wspomnieniach, wspólne zabawy, chodzenie do szkoły, ogniska nad rzeką przy gitar
dźwiękach, śmiech zaraźliwy i zawsze wesoły. Powoli kruszy się dom rodzinny,
fundament już dawno skazę zostawił, nagle runęły rozdziały życia, została
kartka z wielkim napisem urodził/a się - zmarł/a...Zostali w naszych sercach
....Życie jest takie kruche....
Antoine de
Saint-Exupery "Gwiazdy są piękne, ponieważ na jednej z nich istnieje
kwiat, którego nie widać." Dla mnie te gwaizdy są jak życie i ludzie
których w nim spotykamy. Gdzieś czeka na nas bratnia dusza i to sprawia,
że życie może być do wytrzymania...
Kap, kap pierwsza
łza Leci z oka już jakiś czas Kap, kap druga łza A w niej ukryty jest mój żal
Kap, kap trzecia łza Że nie mogę Ciebie zobaczyć ja Dużo jest tych łez Nie da
ich zliczyć się Cała mokra twarz od płaczu jest Łza za łzą po policzkach płynie
Gdy powstanie rzeka To znajdę się w samotnej krainie Jak wyrazić mam jak jest
mi Ciebie brak? Pomoże mi w tym płacz Bo każda łza to łza tęsknoty za Tobą jest
Kap, kap kolejna łza I tak w tęsknocie ciągle trwam Przemyję oczy, wytrę je Ale
tylko wtedy gdy będziesz blisko mnie
|