Jak daleko można
odejść,żeby nie zgubić powrotnej drogi? Jak długo można milczeć,by nie
zapomnieć ludzkiej mowy? Jak długo można nie kochać,by do miłości móc kiedyś
wrócić? Jak długo należy wspominać,żeby tych wspomnień nie zagubić? Jak długo
gniew wstrzymywać,który potęguje chaos w naszej duszy?Jak długo trzymać żal w
sercu,który nie pozwala oddychać i dusi?Jak długo łzy wstrzymywać,które ujścia
swego nadaremnie szukają?Jak długo patrzeć w twarz nocy,gdy snu brak i oczy się
nie zamykają?Jak nauczyć się słuchać, żeby słyszeć te najważniejsze
słowa?Jakich słów używać,by prosta,zrozumiała była nasza mowa?Jak dotrzeć do
słuchacza,by je przekazać,gdy ktoś ich nie słucha? Jak kogoś zmusić, by nas
słyszał,kiedy udaje,że jest głuchy? Czy można zedrzeć maskę z twarzy Komuś, kto
za nią przez lata się ukrywa? Jak powiedzieć prostą prawdę By zrozumiał, lecz
nie zranić jego duszy? Jak osiągnąć swe pragnienia O których marzymy, śnimy
wciąż nocami?
Ze zdjęcia spogląda
twarz… i oczy patrzące w dal, na policzku zatrzymała się łza, jakby kpiła z
ironią ze swego losu. Nieruchoma, jak u Arlekina, stoi w miejscu, spłynąć jej
żal. Z twarzy bije smutek, pokora i ból i tylko ta jedna samotna łza... Myśli
krążą, wbijając się w mózg: Chcę być, chcę żyć, chcę ... W krtani uwiązł
stłumiony krzyk: Chcę żyć, chcę być, chcę... Obok, niczym cienie tej twarzy…
Jedna przy drugiej, gasnące, ze łzą, zatrzymaną w bezruchu, łudząco podobne do
siebie, krzyczą niemym milczeniem... Nie mam już sił,nie mam już sił... Galerie
głów… spoglądają w dal. Nie,ta ostatnia oczy ma zamknięte, nie chce już patrzeć
na ten świat, twarz jej, jakby miała ze sto lat… Smutny uśmiech z życia już
drwi, otwarto przed nią ostatnie drzwi...
Bez Was tak pusto,
głucho, tak cicho się zrobiło,
wszystko zamarło
jakby nigdy nie żyło.
Nikt już nie
krzyczy, nie czeka, nie woła,
zamilkły usta… i
niedokończone słowa.
Nadzieja,
pocieszenie to omamy, zwidy,
tak jak wieczory,
noce i poranne świty.
Przychodzą by odejść
i zjawić się znów
lecz każdy już inny,
zrodzony ze snów.
Przemijające… w
rytmie niezmiennym
lata, miesiące,
tygodnie, godziny i dni,
mijając, pozostają w
kole zamkniętym,
gdzie nie ma
okien... i nie ma drzwi.
Bez Was tak zimno,
ciemno, tak obco się zrobiło,
jakby niczego, wokół
nigdy tu nie było.
Wszystko jakaś mgła
zakryła obłoku cieniem,
zniknęły drzewa,
ulice, domy, kamienie.
Ból serca... dusza
oślepła od cierpień,
oczy... choć patrzą,
nie widzą już nic.
Stary zegar wciąż
godziny głośno bije,
odmierzając
wypełniony... pustką czas.
Wyciągnięta dłoń, do
pomocy gotowa...
Czy pomogą same
gesty, puste słowa?
Nie, już nie można
całego siebie ofiarować,
bo już nic nie znaczą ani gesty, ani słowa...
Wspomnień cień...
Kominek zgasł, pozostał popiołu szary pył, ogień nie sparzy już rąk, tylko ból
złagodzi. Przeszłości dawny cień, wychodzi z kąta dni i cicho, wolnym krokiem,
po pokoju chodzi. Prysnął czar złudnych dni i tamtych snów, w duszy mrok, smutku
żal, czarny niby kir... Pękła wątła nić, nie ma sił związać jej ,znów te kilka
chwil zmieniło się w cierpienia wir. Wspomnienia tańczą wokół pustych ścian, a
smutek siedzi sam, spowity w szary szal i z lękiem patrzy w przyszłość nowych
dni, w tą pustą szarość, w nieprzeniknioną dal. I męczy się, już wie, co
strata, pustka, ból. Bez wody zwiądł,jak marny, zeschły kwiat, nie czuje nic, w
pokoju zegar cicho chodzi, mijają dni, a z kąta gdzieś nadzieja zwodzi. Kominek
zgasł, zostawił pustkę szarych dni, ogień nie sparzy już, lecz bólu nie
złagodzi. Przeszłości widmo, schowane w ciemny kąt, przestało po pokoju cichym
krokiem chodzić.
Przyjdź! W majowy dzień, Gdy wszystko
zmartwychwstaje, Gdy pełne ogrody i gaje Miłosnych drżeń — Przyjdź do mnie,
upragniona!... W otwarte spłyń ramiona, Jak Anioł Zmartwychwstania, Co grobu
straż rozgania, Trumiennne wieko kruszy — Wyjście otwiera duszy! Przyjdź, abym
powiedzieć mógł: — Jest Bóg! Jest wszechpotężna siła Na ziemi, jako w niebie, Najmędrsza, bo ciebie stworzyła.
Najlepsza, bo dała mi ciebie! W lipcową noc Różano—jaśminową, Gdy wstrząsa
ziemią—niemową Mistyczna moc — Przyjdź podobna ogniowi, Co mnie stli i odnowi!
Obejmij mię pożarem I daj, uścisków czarem, W mgnieniu, które świt płoszy,
Przeżyć wieczność rozkoszy! Przyjdź! — aby dla dwojga nas Znikł Czas! Byśmy się
w szału chwili Stopili i roztopili, Jak łza i uśmiech w dziecka licu, Jak para
chmurek przy księżycu!... W jesienny zmrok, Gdy wicher, wyjąc, płacze, Uśpione
wstają rozpacze, Łza mąci wzrok — Przyjdź, jak Anioł Pociechy, Słodkie siejąc
uśmiechy! Żałobna moja cela, Skąd uszedł duch wesela, Niech tobą się rozświeci,
Przyjdź! — a gdy zakryje toń Twą dłoń, Pierzchną czarne zastępy: Kruki,
puchacze, sępy, Powróci zbiegły brat do braci, Piekło ofiarę jedną straci... W
zimowy świt, Gdy w cmentarnym kurhanie Uciszy się już me łkanie I zębów zgrzyt
— Przyjdź, — i na świeżym grobie, W czarnych oczu żałobie, Choć bez wdowiego
stroju, Stań — posągiem Spokoju. Ty biała, cmentarz biały I ja — ze śnieżnej
skały. Przyjdź — aby potwierdził grób Nasz ślub! A gdy w trumiennej czczości
Lica mi błysną kochane — Ocknie się dusza od radości! Ach! od radości —
zmartwychwstanę!
Ledwom
cię poznał, już cię żegnać muszę, A żegnam ciebie, jak gdybym przez wieki Żył z
tobą razem i kochał twą duszę, A teraz jechał w jakiś kraj daleki I nie miał
nigdy już obaczyć ciebie, Chyba gdzieś — kiedyś — po śmierci — tam, w niebie!
Gdybym przynajmniej zostawiał cię żywą, Nie strutą jadem, nie śpiącą w żałobie,
Jak senna Julia sama jedna w grobie — Gdybym mógł marzyć, że będziesz szczęśliwą, Ze choć raz jeszcze oczyma czarnymi
Spojrzysz radośnie na błonia tej ziemi I rzekniesz z cicha: "Świat ten
piękny, Boże!" — Płakałbym
jeszcze, lecz mniej gorzko może. A teraz płaczę, choć suche me oko, Płaczę łzą
serca, co, skryta głęboko, Jak szloch dziecinny, nie lśni u powieki, Lecz serce
pali i truje na wieki. Nikt jej nie widzi, nikt jej nie obaczy, Bóg tylko jeden
wie, co ona znaczy, Bóg jeden tylko — bo On jeden zdoła Policzyć cierpienie w
wieńcu twego czoła. Ja ich nie liczę, ja tylko je czuję, Bom wziął je wszystkie
w głębię mojej duszy, Jak gdyby moje; każden z nich mi pruje Serce kolcami i
twoich katuszy Odbite widmo tak stoi nade mnę W dzień każdy biały i w każdą noc
ciemną, Żem, twoją całkiem okryty żałobą, Przelał się w ciebie i przestał być
sobą. Temu, co czuję, nie szukaj imienia! Na co słowami kazić świętość myśli?
Co nikt nie dozna i nikt nie określi, to żyje we mnie wiecznością cierpienia.
Daj mi twą rękę w tej chwili rozstania — Ta chwila nigdy już dla mnie nie
minie, Ten dzień w mej duszy nigdy nie upłynie, Bo w świecie ducha nie ma
pożegnania!...
Lata moje,lata
szczęścia, czego mi umarły?Czemu je wieczność z rąk moich wydarła,czoło im
wieńcząc umarłych pokojem?Jam je tak kochała! — One były dobrem moim... A teraz
anioł ten zdjął koronę,skrzydła nad twarzą zamknął jak zasłonę i zstąpił w
trumnę — ot,jak bije godzina...Inna się zorza tam, na niebie, wszczyna,inny się
anioł ludzkim oczom zjawi...A ja nie patrzę i tylko przeklinam —bo ten dzień
nowy bez ciebie zaczynam i serce moje krwią wspomnień się krwawi...
Czekam Ciebie. Czy
Ty wiesz, co to znaczy, czekać, jak ja — nadaremnie?Nie ma gorszego smutku i
większej rozpaczy i męki, co jak płomień przepływa przeze mnie.Minuty i sekundy
oczy moje liczą...Jest ich wiele... Godzina mija za godziną, a ja czekam i serce
zatruwam goryczą i łzy po twarzy mi płyną.Już nie przyjdziesz, nie przyjdziesz!
Spełniłaś tę zbrodnię,która mnie tak okrutnie przybliża do grobu!Obok snują się
twarze, mijają przechodnie...Ciebie jednej nie widać! I nie ma sposobu!
Miłość
Ty, który sosny
kołyszesz i oczy otwierasz. bławatkom, napełń śmiertelną ciszę trzepotem
skrzydeł i światłem. O miłość... O kroplę jedną z Twoich majowych deszczów dla
traw, co od rdzy więdną i suchą wargą szeleszczą. Jest taka siła sosnowa, co
obłok wiąże do ziemi I deszczom każe całować sęki sosnowych korzeni. Przywróć
miłość do świata, pełnego strąconych skrzydeł, gdzie czołg na miedzy oplata
powój anielstwa sidłem. O miłość ludzi, co hełmy zrzucili z krwawego czoła, by
zbierać — jak ziarna — cegły w ruinach smukłego kościoła. Przywróć jedyne
prawo, co świeci w liściu pod słońce I które w burzy jak światło początkiem
jest I końcem. Gorycz, co truje rzeki, i noc ku śmierci pochyłą odmień — rzuć
na powieki światło i łzy — daj miłość. Ty, który globy kołyszesz i ciepłym
oddychasz latem, napełń śmiertelną ciszę skrzydłami, śpiewem i światłem.
Moja modlitwa
Nie modlę się o
chleb i masło, O cień topoli ponad głową. O dom zaciszny — miłą własność O myśl
przejrzystą, pieśń miarową. Nie modlę się o deszcz ni słońce, O żniwo, zdrowie,
głośną sławę — O dni jak żona uśmiechnięte, Jak matka czułe i łaskawe. O to, byś
grzechy me jak popiół Rozwiał w niepamięć wichrem nagłym — I wstrzymał klęskę
jako pięści, Które na plecy me opadły. Nie modlę się o nic. Nie stawiam Ci
także stosów i ołtarzy, Nie zakupuję mszy błagalnych Ni feretronów i obrazów.
Nie chwalę nawet wzniosłym hymnem, Który by wielkość Twą wyśpiewał Wybucham
tylko tym zachwytem, Który mi nagle pierś zalewa. To jest modlitwa ma. Ten
zachwyt, Co bez przyczyny jest i celu — I pierś rozdziera, w gardle dławi I
pali ogniem w całym ciele. To jest modlitwa moja cała — 0, nie prosząca, nie
pochwalna — Modlitwa moja nierozumna.
A tym, co śmierć już
przekroczyli, Lecz jeszcze ściana ich od Ciebie dzieli, Bądź bramą, Boże, by w
Tobie odżyli, Twym zmartwychwstaniem żywi i weseli! Wybaw ich z męki, oczyść
ogniem grzech, Niechaj przy Tobie staną wyzwoleni - Ty, któryś Ojcem, uśmierz
Sędzi gniew, Ty, któryś Zbawcą, ocal ich z płomieni! Niechaj opuszczą z Tobą
ziemię mąk, Ty, któryś jest Miłością, ich wyprowadź - Podaj im pomoc Twych
wszechmocnych Rąk I pozwól im z uśmiechem Cię miłować. Ty, który jesteś Słowo,
który jesteś Bóg, Przyjmij ich w dom Swój wielki. Niechaj przejdą próg!
Witaj człowieku w
XXI wieku Dziś na stres używki są skuteczniejsze od leków Melanże, fazy, drogie
driny, loże VIP Powodzenia, jeśli dzięki temu chcesz być kimś Wolność to skarb,
ale w odpowiednich rękach Jest taki ktoś, kto z zazdrości aż stęka Myślisz, że
go nie ma, on taką ma nadzieję Za każdym razem, gdy upadasz, on z ciebie się
śmieje Ataki z każdej strony, trudno być nieugiętym Jedyną ochroną silna wola i
sakramenty Jedno bez drugiego może nie wystarczyć O szczęście trzeba walczyć!
"Myślisz, że mnie nie ma", ej, nie bądź głupcem "Myślisz, że
mnie nie ma", i to jest jego sukces "Myślisz, że mnie nie ma",
będziesz mieć kłopoty Szatan istnieje i nie śpi pamiętaj o tym! Warto iść pod
prąd, chociaż łatwiej z prądem Dzisiaj się zdobywa nie sercem, lecz wyglądem
Kult pożądliwości zbiera swoje żniwa Szatan przyklaskuje, świat miłością to
nazywa Pornografia zniewala często na wiele lat Robi z człowieka emocjonalny
wrak Lepiej rzuć to szybko, nim zniszczy twoją przyszłość Co siejesz, to
zbierasz, więc potem się nie dziw Rozpada się ci się wszystko, dziwią się
sąsiedzi Szczęście na lata zasiewasz teraz, wybieraj Bóg albo szatan,
kompromisu nie ma! Nie bądź głupcem bo będziesz mieć kłopoty Szatan nie śpi-
pamiętaj o tym! Życie kontra śmierć, wojna trwa, to nie koniec Zapytaj siebie,
po której jesteś stronie Życie ma wartość od początku do końca Ale śmierć
atakuje: eutanazja, aborcja Zabija się starych,rodzinę dręczy,bliźnich poniża,
są przecież niepotrzebni Morduje się dzieci, jedyne wyjście biednych Dobrymi
intencjami piekło wybrukowane Bóg daje życie, tylko On jest jego Panem Jeśli
szatan trzyma cię w swoich szponach Wiedz, że jest Ktoś, kto już dawno go
pokonał Powierz się Jemu, stań po Jego stronie A Jego zwycięstwo może być też
twoje! "Myślisz, że mnie nie ma", ej nie bądź głupcem "Myślisz,
że mnie nie ma", i to jest jego sukces "Myślisz, że mnie nie
ma", będziesz mieć kłopoty
..Wiatr przegania po
polach siwych mgieł tumany, zmarłe lato w zmierzch wiozą chmury niełaskawe, a
staw w zwierciadle wody do snu kołysanej tę haronową piękna odbija przeprawę. I
gdy w gałęziach nagich trwogą krzyczy ptactwo, w smutku pory znajduje duch powinowactwo
własnej doli i spada nań brzemię żałoby. Jak pielgrzym, o głaz twardy wspomnień
się potyka, lecz jeśli się pochyla, to li do rzemyka, by ciaśniej opiąć sandał
na drodze przez groby..
Wszystko, co we mnie
trwożne, poddańcze, pokorne, Zgniotłem brutalną, dziką pięścią wielkoluda, Bom
ubóstwił potęgi szalejącej cuda, Orkany rozkiełznane, butne i niesforne! I
rozdzwoniłem serce swe w rozgrane tętno, Rozbujałem swą duszę niezłomną i hardą
W pieśń mocy wielką, prostą, surową i twardą, W pieśń burzy i swobody zuchwałą,
namiętną. Znalazłem siebie w wichrów rozuzdaniu ślepym, W ryku gromu, co
wstrząsa oceanów łożem, W błyskawicy, co pomroczą rozdziera północną! Teraz
jestem bezbrzeżnym, wolnym, dzikim stepem! Teraz jestem huczącym, rozpętanym
morzem I burzą gwiezdnych wirów potężną, wszechmocną!
Z ciemnych mojego
lasu drzew jedno najcichsze Ukochałem, najbardziej smutne i najwiotsze: Brzozę,
co nie szumiała w najszaleńszym wichrze, Zawsze niema, choć wiatru wiew się o
nią otrze. Wszystkich innych drzew znałem najlżejsze poszumy, Tylko to jedno tajni
swej mi nie otwarło... Próżno je ma tęsknota wśród bladej zadumy Oplata, by w
nim duszę ożywić zamarłą. Nie wiał wicher, któremu obudzić je dano... I gniew
wstał we mnie... Dłońmi chwyciłem włos brzozy I targnąłem, by wydrzeć choć
skargę, jęk grozy... Milczała... Mocą dziką, szaleństwem wezbraną, Połamałem
ją... - Leży zabita mą dłonią... Nie wyszumiała tajni swej... A wichry gonią..
Echo z dna serca,
nieuchwytne, Woła mi: "Schwyć mnie, nim przepadnę, Nim zblednę, stanę się
błękitne, Srebrzyste, przezroczyste, żadne!" Łowię je spiesznie jak
motyla, Nie, abym świat dziwnością zdumiał, Lecz by się kształtem stała chwila
I abyś, bracie, mnie zrozumiał. I niech wiersz, co ze strun się toczy, Będzie,
przybrawszy rytm i dźwięki, Tak jasny jak spojrzenie w oczy I prosty jak
podanie ręki.
Smutku mój
przenikasz mnie jak ziąb Wypełniasz każdy oddech,myśl Ściskasz me serce do
bólu-jak kleszcze Oczy moje nie widzą słońca -spadły w otchłań Smutku mój
jesteśmy jednością Ty jesteś mną, ja tobą Złączyliśmy się w bolesnym uścisku
Moja dusza bezwładna opadła na dno Moja radość jak ptak odfrunęła Smutek
osaczył mnie, zmienił w drżącą kroplę Przyjdź więc Przyjacielu - dotknij tej
kropli słonej Ogrzej serce,ogrzej duszę-Przywróć mnie do życia!
Wszystko skończone
już pomiędzy nami! I sny o szczęściu pierzchły bezpowrotnie, Wziąłem już
rozbrat z tęsknotą i łzami, I żyć, i umrzeć potrafię samotnie. Dziś nic z mych
piersi skargi nie dobędzie, Nic jej nie przejmie zachwytem lub trwogą. Nie wyda
dźwięku rozbite narzędzie, Pęknięte struny zadrżeć już nie mogą. Nie ma
boleści, co by mnie trwożyła, Bo dzisiaj nawet w własny ból nie wierzę, Ogniowa
próba dla mnie się skończyła, I do cierpiących więcej nie należę. I żadne
szczęście ziemskie mnie nie zwabi, Żebym się po nie miał schylić ku ziemi... I
żaden zawód sił mych nie osłabi - Przebytą męką panuję nad niemi. Światowych
uczuć nicość i obłuda Już mnie nie porwie swym chwilowym szałem, Przestałem
wierzyć w te fałszywe cuda, Więc i zwątpieniu ulegać przestałem. Z całego tłumu
zmyślonych aniołów, Połyskujących tęczą swoich skrzydeł, Została tylko szara
garść popiołów I wiotkie nici porwanych już sideł. Dziś jeden tylko duch mi
towarzyszy, Co rezygnacji nosi ziemskie miano, On wszystkie burze na zawsze
uciszy I da mi zbroję w ogniu hartowaną. W tej zbroi - przejdę przez świat
obojętnie, Surowe prawdy życia mierząc wzrokiem, Ani się gniewem kiedy
roznamiętnię, Ani się ugnę przed losu wyrokiem. Patrząc się z dala na kłamliwe
rzesze, Na ich zabiegi o błyskotki próżne, Kamieniem na nie rzucić nie
pośpieszę I pobłażania jeszcze dam jałmużnę. Niech się więc kończy owa sztuka
ładna, Co się zwie życiem, w cieniu cichej nocy, Bo żadna rozpacz i nadzieja
żadna Nad moim sercem nie ma już dziś mocy!
Jednego serca! tak
mało, tak mało, Jednego serca trzeba mi na ziemi! Co by przy moim miłością
zadrżało, A byłbym cichym pomiędzy cichemi. Jednych ust trzeba! Skąd bym
wieczność całą Pił napój szczęścia ustami mojemi, I oczu dwoje, gdzie bym
patrzał śmiało, Widząc się świętym pomiędzy świętemi. Jednego serca i rąk
białych dwoje! Co by mi oczy zasłoniły moje, Bym zasnął słodko, marząc o
aniele, Który mnie niesie w objęciach do nieba; Jednego serca! Tak mało mi
trzeba, A jednak widzę, że żądam za wiele!
Aldona Cichowicz
Szkoda kwiatów,
które więdną w ustroni, nikt nie zna ich barw świeżych i woni.Szkoda pereł,
które leżą w mórz toni; Szkoda uczuć, które młodość roztrwoni.Szkoda marzeń, co
się w ciemność rozproszą,szkoda ofiar, które nie są rozkoszą; Szkoda pragnień,
co nie mogą wybuchać,szkoda piosnek, których nie ma kto słuchać.Szkoda męstwa,
gdy nie przyjdzie do starcia,i serc szkoda, co nie mają oparcia...
Blask marzeń… Płynę,
czuję głębie wody,blask wytworzony przez promień słońca, przebija
źrenice,rozpala serca żar,łzy płyną długo, a przede mną spienionych fali dal.
Mam ochotę zapomnieć, o tym co zabrał mi
czas i oddać z nurtem wody, wszystkie myśli złe, co nadzieję kradną mi.
Chciałabym powstać i płynąć pod prąd,wygrać walkę z wiatrem,zerknąć w modrą toń
ujrzeć Ciebie i przywitać szczęście, które opromieni moją twarz, wierzyć, że
bryza nie zerwie żagli,że zostawię miły sen, że utopię pecha w bagnie ,zostanie
tylko wyobrażenie i koszmar nie powtórzy
się…
Zgasło
światło,nastała ciemność lecz nie noc. Słowa zastygły w ciszy,wypaliła się
świeca, zegar zatrzymał swój bieg,czas dobiegł kresu przeznaczenia. Pozostała
już tylko ostatnia droga,pożegnanie najbliższych, ból i łzy.Orszak żałobny w
smutku podąża na miejsce spoczynku.Byliście pośród nas,od dzisiaj pozostaniecie
w naszych sercach,pamięci i wspomnieniach Wiatr kołysze koronami drzew,wokoło
cisza zapomnienia, smutne twarze,odgłos spadającej ziemi aż dzwoni w uszach i
cisza płynąca z trąbki...Wy pozostaniecie tutaj,my wracamy do szarej
codzienności,nie pora dla nas jeszcze... Zatrzymujemy obraz i pamięć po Was...
Dziś,gdy Ciebie brak
i gdy stało się tak,że odeszłaś i nie wrócisz tu,muszę być sam..Że nie wrócisz
ja wiem,czas upływa jak sen ,gubiłem Twój ślad i teraz przez świat pójdę już
sam..Źle tak bez Ciebie żyć,szare są dni,słońca jest brak..Gdzie jesteś?Chciałbym
Cię widzieć, widzieć chociaż we śnie i z Tobą na spacer iść..Lecz nie wrócisz
ja wiem, czas upływa jak sen,zgubiłem Twój ślad i teraz w świat muszę iść już
sam...
Po co tyle świec
nade mną,tyle nieprzyjaznych twarzy? Ciału memu nic już złego się nie
zdarzy!...Wszyscy stoją,a ja jedna tylko leżę-żal ten,tak nieszczery,a umierać
trzeba szczerze!Leżę właśnie,zapatrzona w wieńców liście,
uroczyście,wiekuiście,osobiście..Śmierć,co ścichła,znów zaczyna w głowie
szumieć,lecz rozumiem,że nie trzeba nic rozumieć...Tak mi smutno,tak mi żal
odchodzić...Tak mi ciężko zaznajamiać się z mogiłą,tak się nie chce być czymś
innym, niż się było!
Mój skrzydlaty
przyjacielu, zawsze stój u mego boku, życzliwych na świecie niewielu,łez już
zabrakło w oku. Życie tak często boli,nie widać już szczęścia mego, podeprzyj
ramieniem w niedoli,chroń od wszelkiego złego. Osłoń swym ciepłym skrzydłem,gdy
burze wokół szaleją, bądź mi widmem nadziei,niech wreszcie oczy się moje
śmieją. Podtrzymuj wątpiącą wiarę,zasiej w mym sercu dobroć, goryczy osusz już
czarę,umocnij moją mądrość. Napełnij z kielicha złotego, serce okruchem
miłości, przeobraź człeka wątłego w siłę, bez cienia złości.
..Spałaś snem
własnym, tak cicho, po bosku, Nie wiem, czy wszystkich naraz pozbawiona
trosk?.. W śmierci taka zdrobniała, niby lalka z wosku..Zmarły jest zawsze
samotny,sam na sam z otchłanią,a w każdym zgonie tkwi zbrodnia, co snem się
powleka,chociaż zbrodniarza brak...Wszyscy winni są śmierci każdego
człowieka!O, tak! Na pewno - tak!Winnych wskazać potrafię!... I nikt się nie
obroni!...I ten - i ta - i ów!...I ja sam! Ja - najbardziej, choć wiem, że oni
też!I ja - i oni znów...Wina wszystkich naokoło, milcząca,zbiorowa,a my mówimy:
los!..Niech od złego Bóg żywych i zmarłych zachowa!Módlmy się o to w głos!..Tak
się lękam, że jesteś głodna lub chora,że złą otrzymam wieść i że przyjdziesz
zza grobu któregoś wieczora i szepniesz: "Daj mi jeść!" i cóż wtedy
odpowiem? Nic mówić nie trzeba!...Niech mówi za mnie - Bóg!Już w całym świecie
nie ma tego chleba,co by Cię karmić mógł!Urna z Tobą spoczęła w marmurowym
grobie..Pamiętam .. była niedorzeczność i drwina w tej zgrozie!I był nieludzki
mus!Bałem się,że Cię żywcem oddamy mogile- w złym, letargicznym śnie.I ktoś
obudził mnie i rzekł, że się mylę, uspokoił mnie.Czekałem,aż orszak żałobny
ruszy, by wlec Cię do grobu...W skwarze słońca drgnęła urna, a była godzina
dwunasta...Żelazny zagrzmiał dzwon!...I nagle w tym słońcu musiałam
pozostać.Patrzyłem w ślad za Tobą...Świat się zmniejszył na zawsze o Twą postać
i zmalał cały!I myśl wątła do mojej wsnuła się żałoby,niby pajęcza nić, Myśl,
że nie ma na świecie osoby,bez której nie można żyć!Noc,myślą przy zmarłych
spędzona nazywa się - pusta!Brak tego, za kim łkasz...Giną oczy - i wyraz tych
oczu - i usta.Śmierć patrzy w kość, nie w twarz!... Wiem, że leżysz wśród
ciemności,może pośmiertny dźwigasz krzyż...Lecz nie śmiem do podziemnej
zaglądać Golgoty, by sprawdzić, jak tam śpisz?..A może Bóg omija Twój grób i
nie wie, że to - Ty?Boże, odlatujący w obce dla nas strony,powstrzymaj odlot
swój i tul z płaczem do piersi te krzywdzone,wierzące w Ciebie dusze!
Jak mamy się modlić
do Ciebie Panie,kiedy zabierasz ludzi kochanych?Jak nie mieć wątpliwości,kiedyś
pozbawiasz nas całej radości?Jak silnymi mają być bliscy,jak w cokolwiek
wierzyć?...Pokaż Im Panie, jak mają to wszystko przeżyć... Pokaż Panie, jak
mają wyjść do ludzi,jak się z cierpienia na nowo obudzić...Pokaż Im,podaj swoją
dłoń,a Tych,co Im zabrałeś w swoim raju chroń...
Jeśliby Bóg
zapomniał przez chwilę, że jestem marionetką i podarował mi odrobinę życia,
wykorzystałbym ten czas najlepiej jak potrafię. Prawdopodobnie nie
powiedziałbym wszystkiego, o czym myślę, ale na pewno przemyślałbym wszystko,
co powiedziałem. Oceniałbym rzeczy nie ze względu na ich wartość, ale na ich
znaczenie. Spałbym mało, śniłbym więcej, wiem, że w każdej minucie z
zamkniętymi oczami tracimy 60 sekund światła. Szedłbym, kiedy inni się
zatrzymują, budziłbym się, kiedy inni śpią. Gdyby Bóg podarował mi odrobinę
życia, ubrałbym się prosto, rzuciłbym się ku słońcu, odkrywając nie tylko me
ciało, ale moją duszę. Przekonywałbym ludzi, jak bardzo są w błędzie myśląc, że
nie warto się zakochać na starość. Nie wiedzą bowiem, że starzeją się właśnie dlatego,
iż unikają miłości! Dziecku przyprawiłbym skrzydła, ale zabrałbym mu je, gdy
tylko nauczy się latać samodzielnie. Osobom w podeszłym wieku powiedziałbym, że
śmierć nie przychodzi wraz ze starością lecz z zapomnieniem (opuszczeniem).
Tylu rzeczy nauczyłem się od was, ludzi... Nauczyłem się, że wszyscy chcą żyć
na wierzchołku góry, zapominając, że prawdziwe szczęście kryje się w samym
sposobie wspinania się na górę. Nauczyłem się, że kiedy nowo narodzone dziecko
chwyta swoją maleńką dłonią, po raz pierwszy, palec swego ojca, trzyma się go
już zawsze. Nauczyłem się, że człowiek ma prawo patrzeć na drugiego z góry
tylko wówczas, kiedy chce mu pomóc, aby się podniósł. Jest tyle rzeczy, których
mogłem się od was nauczyć, ale w rzeczywistości na niewiele się one przydadzą,
gdyż, kiedy mnie włożą do trumny, nie będę już żył. Mów zawsze, co czujesz, i
czyń, co myślisz. Gdybym wiedział, że dzisiaj po raz ostatni zobaczę cię
śpiącego, objąłbym cię mocno i modliłbym się do Pana, by pozwolił mi być twoim
aniołem stróżem. Gdybym wiedział, że są to ostatnie minuty, kiedy cię widzę,
powiedziałbym "kocham cię", a nie zakładałbym głupio, że przecież o
tym wiesz. Zawsze jest jakieś jutro i życie daje nam możliwość zrobienia
dobrego uczynku, ale jeśli się mylę, i dzisiaj jest wszystkim, co mi pozostaje,
chciałbym ci powiedzieć jak bardzo cię kocham i że nigdy cię nie zapomnę. Jutro
nie jest zagwarantowane nikomu, ani młodemu, ani staremu. Być może, że dzisiaj
patrzysz po raz ostatni na tych, których kochasz. Dlatego nie zwlekaj, uczyń to
dzisiaj, bo jeśli się okaże, że nie doczekasz jutra, będziesz żałował dnia, w
którym zabrakło ci czasu na jeden uśmiech, na jeden pocałunek, że byłeś zbyt
zajęty, by przekazać im ostatnie życzenie. Bądź zawsze blisko tych, których
kochasz, mów im głośno, jak bardzo ich potrzebujesz, jak ich kochasz i bądź dla
nich dobry, miej czas, aby im powiedzieć "jak mi przykro",
"przepraszam", "proszę", dziękuję" i wszystkie inne
słowa miłości, jakie tylko znasz. Nikt cię nie będzie pamiętał za twoje myśli
sekretne. Proś więc Pana o siłę i mądrość, abyś mógł je wyrazić. Okaż swym
przyjaciołom i bliskim, jak bardzo są ci potrzebni.
Gdy szłam sama, po
drodze życia w dal,me brzemię ciążyło, zmęczony duch łkał.Tak chciałam,by ktoś
był ze mną wśród bied,nie wiedząc , że On na przeciw mi szedł.I odtąd już razem
wciąż ręka w rękę,dzielimy w niebie trudności wszelkie...Czy radość, smutek ,czy
łzy, czy deszcz ,czy słońce lśni,po wszystkie dni ...Ach długi to szlak do
niebios jasnych bram.Choć wąski lecz prosty ,tak przyrzekł mój Pan,nie martwię
się już ,wszak drogę On zna,idziemy we dwoje,Jezus i ja.Wciąż będę Go czciła,
za ten miłości dar,wciąż będę w krąg głosić, Bóg kocha bez miar.Chcę przy nim
już trwać, On szczęście mi dał..Na wieki, wśród chwał On i ja...
Wciąż tułam się po
świecie, którym rządzi zło lecz tam gdzie idę, krzywd już nie ma,nie będzie
zmartwień, zniknie zło.Dojść chcę tam by odpocząć już,wiem, że przejść muszę
rzekę Jordan,bo tam na drugim brzegu jest mój dom.Jestem pielgrzymem, który
idzie drogą ciernistą poprzez świat lecz tam, gdzie idę krzyku już nie
będzie,nie będzie zmartwień zniknie zło.Idę tam by zobaczyć Ojca,dojść chcę
tam, by odpocząć już,wiem, że przejść muszę rzekę Jordan,na drugim brzegu jest
mój dom...
Bielą się pola, oj
bielą,zasnęły krzewy i zioła pod miękką śniegu pościelą...biała pustynia
dokoła.Gdzie była łączka zielona,gdzie gaj rozkoszny brzozowy,drzew obnażone
ramiona sterczą spod zaspy śniegowej.Opadła weselna szata, zniknęły wiosenne
czary,wiatr gałązkami pomiata,zgrzytają suche konary.Tylko świerk zawsze
ponury,w tym samym żałobnym stroju,wśród obumarłej natury modli się pełen jakby
spokoju.Więc drzewa obdarte z liści na jego ciemną koronę patrzą się okiem
zawiści,głowami trzęsą zdziwione... Próżno głowami nie trzęście,wy nagie,
bezlistne gaje! Przemija rozkosz i szczęście,jedynie boleść niezmienną
zostaje...
Wspomnienia jak
słońce - ogrzewają świat cały i swoim blaskiem ożywiają różanym; w głębiach
przepaści, w rozpadlinach skały dozwalają kwiatom rozkwitnąć wiośnianym i
wyprowadzają z martwych głazów łona coraz to nowe na przyszłość nasiona.
Wspomnienia jak słońce - barwami uroczymi wszystko dokoła cudownie
powlekają;żywe piękności wydobywają z ziemi, z serca natury i z serca
człowieka,i szary, mglisty widnokrąg istnienia w przędzę z purpury i złota
zamieniają. Wspomnienia jak słońce - wywołują burze,które grom niosą w
ciemnościach spowity i tęczę pieśni wieszają na łez chmurze, gdy rozpłakane
wzlatują w błękity;i znów z obłoków wyzierają pogodnie,gdy burza we łzach zgasi
swe pochodnie. Wspomnienia jak słońce - choć zajdzie w pomroce,jeszcze z
blaskami srebrnego miesiąca powraca smutne rozpromieniać noce i przez ciemności
przedziera się drżące,pełne tęsknoty cichej i żałoby,by wieńczyć śpiące ruiny i
groby...
Ach, powiedz! Ach,
powiedz, powiedz! jaki Bóg W nadziemskie ubrał cię szaty, Abyś w piękności
zbrojna łuk Zburzyła promienne światy? Ach, wobec ciebie nie ma nic! Ty łamiesz
prawa odwieczne I przed jasnością twoich lic Promienie gasną słoneczne.
Niebiosa, ziemia, błękit wód, Wszystko przepada i ginie, Gdy ty w piękności
zbrojna cud Stajesz na światów ruinie. Olśniewasz wszystkie światy trzy
Białością swojego łona, Rozkoszy dreszczem ziemia drży, Kiedy obnażysz ramiona.
Z ust twoich pijąc słodycz róż, Z pragnienia umrzeć by trzeba, Ich ogień
wstrząsa światem dusz I pali najwyższe nieba. A któż z śmiertelnych może znieść
Twą piękność w całym rozkwicie? Kto może oddać tobie cześć I jeszcze zachować
życie? Kto może myślą pieścić skroń, Twych włosów bawić się splotem, Kto pić
namiętną może woń I jeszcze nie umrzeć potem? Tak jak konwalii biały kwiat
Usycha na twoim łonie, Tak każdy zginąć byłby rad Z uśmiechem szczęścia przy
zgonie. Lecz widząc ciebie, odejść znów W samotne ziemi obszary... Na te
męczarnie nie ma słów, I nie ma straszniejszej kary! Więc powiedz, powiedz!
jaki Bóg Zrobił cię zaświatów królową?... Bo ja chcę umrzeć u twych nóg, a
ciebie wskrzesić na nowo!
Serce moje w
przestrzeń do Ciebie bierzy, Znaleźć Ciebie nie umie, tylko, gdy nie wierzy,
Pogodzić się nie potrafię, że oczu Twych nie zobaczę, Łzy swoje chyba do końca
wypłaczę… Niech mej piersi nie przytłacza już kamień, Mój ból w nadziei kwiat
zamień, Niech słońca blask, nie boli tak każdego ranka, Nie umiem żyć z pokorą
Baranka. Ty, który widzisz ich codziennie… zabierz z serca głaz, który zrzucić
chcę daremnie, Jaki cel miałeś… gdy Ją zabierałeś? Czemu Miłosierdzia im nie
okazałeś?! Jakiż mam dostrzec sens w ogromnej rozpaczy? Jak iść drogą , którą
los przeznaczy? Ciernistą pójdę zawsze?… Czy tak mi w księdze życia pisane?…
Myślę o Tobie, gdy
rano wstaję,kiedy się myję i gdy się ubieram i w drodze do pracy i w czasie
pracy i gdy ukradkiem łzy ocieram...Myślę o Tobie, wśród ciszy, w samochodzie i
gdy na światłach przebiega przechodzień... Myślę o Tobie, gdy obiad gotuję i gdy
po kuchni się snuję, myślę o Tobie, gdy wieczór i rosa i gdy łażę po trawie
bosa..Myślę o Tobie, gdy słońce świeci i kiedy deszczyk z nieba leci,myślę o
Tobie, gdy jestem chora i kiedy czuję, że to nie pora...Myślę o Tobie, gdy sen
nie przychodzi i gdy modlitwa mnie zawodzi...
Śpij i słodko śnij,
ja będę przy Tobie trwał i jak Anioł Stróż okryję Cię skrzydłami i złe sny
odgonię. Nie będziesz już się lękać niczego,bo będę cały czas czuwać przy Tobie
ściskając w moich Twoje dłonie. Przez krainę nocy Cię przeprowadzę ,byś w porannym
blasku słońca,bezpiecznie mogła obudzić się,nie wiedząc, że całą noc tuż obok
byłem ,a gdy wieczorem znów będziesz zasypiać zmęczona dniem... znów obok
Ciebie zjawię się... A teraz śpij i snij,ja będę do ucha szeptał Ci...
Ach, jak smutno! Mój
Anioł już nie wróci, w inny odszedł świat i próżno wzywam, ażeby mi zwrócił
zabrany przyjaźni kwiat. Ach, jak mi smutno! Cień mnie już otacza, posępny
grobu cień; serce się jeszcze zrywa i rozpacza szukając jasnych tchnień; ale na
próżno uciszyć się lęka i próżno przeszłość oskarża ...Ciąży już nad nim
niewidzialna ręka -ach, jak mi smutno!
Kiedy nie ma Ciebie,
Smutno płynie czas. Nie ma gwiazd na niebie, Nawet księżyc zgasł, Ciągle pada
deszcz, Wolniej krąży ziemia, Płaczą gałęzie drzew. Kiedy Ciebie nie ma, Smutek
pada cieniem Na pola i lasy. Kiedy nie ma Ciebie, Nie ma Twoich słów, Tylko są
marzenia. Kiedy ujrzę Cię znów
Serce moje... podaj
dłoń... razem już bądźmy! Chodź tak oddzieleni - czujemy swa bliskość. To nic -
nadejdzie nasz czas... Wyrywa się serce, oczy tęsknią, słowa więzną w gardle,
ale Ty wiesz...
nie płacz Kochana
mamo. Ja patrzę na Ciebie co rano.Jak tylko oczka otworzę i skrzydła anielskie
rozłożę . To zaraz lecę do Ciebie, pomimo że jestem tu w niebie. Panie
Franciszku, Ewuniu.
Kiedy odchodzisz w
czas głęboki jak pamięć, w tunelach nocy odbija się Twój głos o mój sen. Kiedy
odchodzisz drży tęsknotą zegar na ścianie, dni pną się pajęczyną cierpienia.
Kiedy odchodzisz ,księżyc bije w biały bęben, gwiazdy wśród ciemności mrużą swe
bezsenne oczy ...
Wierzę, że jesteś,
że gdzieś tam istniejesz… i że rozumiesz dlaczego...wierzę, że nic się bez celu
nie dzieje.Tyle spotkało nas złego.. żyję nadzieją, że znów się spotkamy i
wtedy światu wybaczę… Żyję nadzieją, że nie brak Ci niczego,nie mogę myśleć
inaczej…Niewiele spędzonych razem lat nam było dane.. zaledwie kilka chwil…to
jakby nuty raz tylko zagrane z fragmentu Twojej melodii lecz ja nauczyłam się
ich na pamięć i będę sobie je po cichu nucić.. Czasami tylko mój głos się
załamie... bo wiem, że nie możesz wrócić..
Są łzy , co czas pod
powieką skrywa bo ukryć bólu nie umiały swego, i chociaż często z oka łza ta
spływa, ja płaczę - Ty wiesz dlaczego
Odeszliście na
zawsze,odeszliście tam,gdzie powołał Was Pan, nam po tej stronie drogi pozostał
jedynie smutek, łzy, tęsknota i żal.Wszyscy też kiedyś tam się spotkamy,gdy
drogi nadejdzie kres i tam zapukamy,potrzebni jesteście w niebie,
przechodzisz tam,bo Pan woła Ciebie i tylko ciągle w mych myślach jest to samo
pytanie...Dlaczego zabierasz nam naszych bliskich Panie?Czy muszą łez krople na
policzkach lśnić?Usta z żalu i rozpaczy
mają drżeć?Dla każdego zapisany jest niebieski plan?Teraz nasz płomień życia
jeszcze migoce,ale wiem, że kiedyś i ja próg niebios muszę przekroczyć...Pozwól
mi jeszcze mój Boże z bliskimi być...bo przecież........Życie jest piękne –
Boże! - tak chce się żyć!
Mój synu, tak bardzo
tęsknię. Jutro cię zobaczę, jak trudno czekać. Czas stracił sens, moje serce
mięknie, myślę tylko o tym, by znów móc dotykać. Jaki jesteś zimny, mam tylko
dwie dłonie. Próbuję ogrzać twoją twarz, twoje ręce. Łzy płyną strumieniem, dusza
płonie, chcę cię przytulić, nie widzę nic więcej. Ależ jesteś spokojny i taki
piękny, tylko dlaczego tak bardzo zziębnięty. Ogromnie mi smutno, nie ma cię
kochany, wiem, że tam w końcu kiedyś się spotkamy. Na zawsze coś zgasło,
zginęło, przepadło, w głowie mętlik, dudnienie krzyku niemego. Życie zamarło,
zapadła głucha cisza, słońce się schowało, niebo załkało i tylko kołacze się
pytanie ? dlaczego
Mój smutek jest jak
rzeka-muszę pozwolić mu by biegł,ale sama zdecyduję,gdzie będzie jego
brzeg.Czasami zabiera mnie rwący prąd,falą żalu i smutku zalewa budząc
trwogę,lecz zawsze znajduję spokojne wody,gdzie znów odpocząć mogę. Rozbijam
się o skały gniewu,moja wiara znika gdzieś i odpływa,lecz są inni
pływacy,którzy wiedzą czego mi potrzeba.Ich dłonie podtrzymują mnie,gdy nurt
zbyt szybko odpływa w złą stronę,a ktoś dobry wysłucha mnie,gdy w odmętach
bezradnie tonę.Rzeka smutku to proces pozostawiania za sobą przeszłości,płynąc
nurtem nadziei, dotrę w końcu do brzegu przyszłości.
|