|
Wtorek, 2024-03-19, 7:11 AM Jesteś zalogowany jako Gość | Grupa "Goście"Witaj Gość | RS |
Smak chwil
|
|
[Ważne !]/[chyba]
Poświąteczne przemyślenia
:(
Najpierw trzeba, kurna, kupić prezenty. Oznacza to,
że będę latał po sklepach, przepychał się przez spoconych ludzi z
obłędem w oczach, żeby wydać mnóstwo kasy na jakieś pierdoły. Co gorsza,
wszystko już kiedyś komuś kupiłem.
Wujek Edek dostał w zeszłym roku flaszkę, a przecież nie kupię mu w tym
roku książki, bo ten facet nigdy nie przeczytał nic ponad tekst na
etykiecie półlitrówki.
Ciocia Jadzia rok temu ukontentowała się kremem nawilżającym, co go
kupiłem z przeceny, bo za tydzień kończył się termin ważności. W tym
roku jedynym kosmetykiem dla tej lampucery byłby krem przeciw
zmarszczkowy, ale po pierwsze, takich zmarszczek żaden krem nie
wygładzi, a po drugie, przecież nie wydam na kosmetyki całej kasy na
Boże Narodzenie. I tak ze wszystkimi.
Dziecko mordę drze o jakiś nowy program komputerowy, choć i tak wiadomo,
że przestanie się nim zajmować po 48 godzinach, bo każda gra jest dla
niego za trudna, półmózga.
Żona będzie miała jak zwykle pretensje, że Kowalska z jej biura dostanie
coś ładniejszego. W rezultacie kupię byle, co - jak co roku. Potem
śledzik w pracy z ludźmi, których mordy, są mi nienawistne, i patrzenie
na męki szefa, który życzy nam "dużo pieniędzy", choć wszyscy wiedzą, że
dopiero wtedy byłby szczęśliwy, gdybym pracował za miskę zupy z brukwi
przykuty łańcuchem do komputera. Krwiopijca. Potem wszyscy się nawalą
jak szpaki, a pan Henio obślini biust pani Bożeny z księgowości, zamkną
się oboje w archiwum, bo oni zawsze walą się jak króliki, kiedy są
naprani. Następnego dnia kac, w dodatku żona będzie robić wymówki.
Jeszcze tylko trzeba jebnąć w baniak karpia, bo małżonka - uważacie -
wrażliwa jest i na męki zwierzątka nie może patrzeć, choć mnie męczy od
15 lat bez zmrużenia oka, garbata owca. Przynieść i przystroić choinkę. Z
dzieckiem, "żeby miało ciepłe wspomnienia z dzieciństwa", a ono w dupie
ma choinkę, mnie, Boże Narodzenie i wszystko. Jak taki glon emocjonalny
może mieć jakiekolwiek wspomnienia?
No i kolacyjka wigilijna. Rodzinna, mać ich w tę i z powrotem. Jedna
wielka męka. Co za kutas wymyślił ten łzawy termin "rodzinna wieczerza"?
Przyjdą wszyscy ci, od których, na co dzień trzymam się z daleka z
dobrym skutkiem. Usiądziemy za stołem... A nie, pardon, najpierw
prezenty!
Trzeba będzie się kłamliwie ucieszyć, choć z góry wiem, że ten krawat
kupiony na bazarze od Wietnamczyków dopełniłby liczną kolekcję podobnych
gówien, gdybym oczywiście zawalił szafę takim badziewiem, a nie zaraz
następnego dnia wyrzucił wszystko do śmietnika. Dostanę też najtańszy
koniak i jakieś kosmetyki. Jakie - będę wiedział ostatniego dnia przed
Wigilią, kiedy w pobliskim supermarkecie zaczną wyprzedawać to, czego
nie udało się upchnąć ludziom.
Po prezentach się zacznie. Te same kretyńskie dowcipy wuja Bronka,
zwłaszcza, kurna, ten o gąsce Balbince. Wszyscy będą dokarmiać mojego
psa po to, żeby narzygał w nocy na pościel. Ciotka załzawi się po dwóch
godzinach żucia żarcia z wytrwałością tapira i zacznie płakać, "jak to
dobrze, że trzymamy się razem". Gówno prawda akurat, co wykażą następne
dwie godziny, kiedy to nawaliwszy się już, zacznie wyzywać swojego
ślubnego od złamanych c***ów. To oczywiście prawda, ale dlaczego
popierać to rzucaniem w niego salaterką po śledziach? Mniejsza o jego
mordę, ale ciotka nigdy nie trafia. Plama na wersalce cuchnie jeszcze
przez dwa tygodnie po Wigilii. Jedyna nadzieja, że akurat w tym roku
6-letnia latorośl kuzynostwa z Łodzi nie nawali w gacie w połowie
kolacji i nie zakomunikuje o tym radośnie jeszcze przed deserem. Bo to,
że coś wywali sobie na łeb ze stołu, to pewne jak w banku. Jeszcze tylko
muszę przeżyć debilne gadki o polityce, przy których wszyscy oczywiście
skoczą sobie do gardeł i na siebie po obrażają się. Na koniec ciotula
Jadzia puści maleńkiego pawika na ścianę koło swojego fotela i można
będzie odtrąbić koniec męczarni. A nie, byłbym zapomniał. Kolejną
rozrywką będzie wyprawa na pasterkę, bo to religijna rodzina. No to
pójdę, choć nikt nigdy nie wyjaśnił, po nagłą cholerę tłuc się po nocy,
żeby stać na mrozie w bezruchu przez godzinę czy więcej. Ciekawe, czy
moja małżonka znowu wywinie orła na ryj na schodkach kościółka - jak to
robi od kilku lat z uporem godnym lepszej sprawy?
W kościele, jeśli tam się dopcham, będzie cuchnąć jak w gorzelni, bo
wierni tylko dlatego stoją na własnych nogach, bo za duży tłok, żeby
upaść. Czasem tylko ktoś beknie albo puści głośno bąka, ale i tak nikt
na to nie zwróci uwagi, bo wszyscy drzemią na stojąco. Wracając trzeba
tylko będzie uważać na chłopców z osiedla, bo w Wigilię katolicka
młodzież szczególnie lubi wp******ić bliźniemu. Rok temu zglanowali
wujka Edka, ale on chyba tego nie zauważył, bo był zalany w
płaskorzeźbę. Wreszcie wychodzą z chałupy, wory jedne. Moment zamykania
drzwi za ostatnim z tych troglodytów jest najszczęśliwszą chwilą w moim
świątecznym życiu.
Kilka dni odpoczynku. Ale mijają jak z bata strzelił, bo wielkimi
krokami zbliża się kolejny kretyński wynalazek - sylwester. Ludzie! Kto
to wymyślił?! Już od listopada ślubna wydala z siebie i****yczne
pomysły, żeby pójść na "jakiś bal". Jakbyśmy srali pieniędzmi... Albo
żeby gdzieś wyjechać, gdzie gorąco. A niech se włączy farelkę pod
fikusem, będzie miała tropiki w chałupie. I tak przecież skończy się na
balandze u Witka. Jasne, trzeba ładnie się ubrać, bo wszystkim się
wydaje, że to jakiś uroczysty dzień. Czyli żona najpierw puści w trąbę
pół budżetu domowego na jakąś kieckę, w której wygląda jak zwykle, czyli
jak w worku po nawozach sztucznych. Ale cena taka, że za to można by
żywić jeden powiat w Somalii przez kwartał. Ja się wbijam w garnitur, bo
europejska cywilizacja wymyśliła, że mężczyzna wygląda dobrze, gdy
wdzieje na siebie marynarę, co pije pod pachami. Pod szyją zawiążę sobie
kolorowy postronek. I tak mam przewagę, bo prysnę na dziób jakąś wodę
kolońską i jazda, a małżonka kładzie sobie tapety tyle, że palec w to
wchodzi do pierwszego stawu, a daje rezultat mumii Tutenchamona zaraz
przed konserwacją. I zajmuje ze trzy godziny. Łazienka, oczywiście,
zajęta i wszyscy pozostali domownicy mogą szczać do zlewu, jak mają
potrzebę, albo niech zdychają na uremię. U Witka ten sam zestaw ludzki,
ale czasem trafia się coś nowego, na czym można by oko zawiesić. Jak
zwykle nic z tego nie wyjdzie, bo chociaż Wituś ma dużą chałupę, to
ryzyko za duże. Zresztą każda kobitka jeszcze przed północą doprowadza
się do stanu, w którym wygląda jak kupa. W tym dniu trzeba być radosnym
jak młody pies, szczerzyć zęby w uśmiechu i ruszać w tany, nawet jeśli
ni pyty nie mam o tym pojęcia. Zresztą nikt nie ma, za to wszyscy
miotają się w konwulsjach i po krótkim czasie cuchną, jak gdyby nie myli
się z tydzień. Baby w szczególności. Z facetami jest prostsza sprawa,
bo już koło jedenastej są pijani w sztok i bełkoczą albo chcą ruchać
wszystko, na co trafią w drodze do baru. O północy trzeba obcałować
wszystkie te oślinione i śmierdzące wódą mordy, obłudnie życząc
wszystkiego najlepszego, choć jedyne, o czym wtedy myślę, to żeby ich
szlag trafił czym prędzej. Potem sylwestrowa noc, banalna do bólu -
rozmazane makijaże kobitek (najlepszy tusz nie wytrzyma, gdy
właścicielka walnie mordą w sałatkę), śpiący pokotem faceci, jacyś
zarzygani klienci w kiblu. Norma. Ja, oczywiście, nawalę się już przed
północą, żeby uniknąć konieczności potańcówek i dialogów z własną żoną,
bo co jej można nowego powiedzieć po 15 latach małżeństwa? Trzeba tylko
doczekać do rana, kiedy ruszą pierwsze autobusy, bo zamówienie taksówki
graniczy z cudem. Pijany i śmierdzący autobus dowiezie nas jakoś do
domu.
Można spać. Przeżyłem. Do siego roku!
|
|
|
|