Prof. Miodek: „Nie znoszę słowa zajebiście, jest wstrętne fonetycznie”
Jeśli świadomie używamy przekleństw w określonej
sytuacji, mogą być nawet źródłem swoistej zabawy, np. kalambury słowne,
dowcipy. Natomiast ogólny pejzaż komunikacyjny Polski, gdzie ciągle
słyszę „wypierdalaj kurwa, bo ci przyjebię” jest bardzo smutny – mówi w
rozmowie z Newsweek.pl prof. Jan Miodek.
Newsweek.pl: Dlaczego używamy wulgaryzmów?
Prof. Jan Miodek: Wulgaryzmy są stare jak świat i nie sposób
się od nich uwolnić. Są takie sytuacje życiowe, w których jesteśmy
bardzo źli, zdenerwowani czy nawet bezradni. Pewne zjawiska są dla nas
ekstremalnie negatywne i kiedy do ich wyrażenia brakuje już normalnych
słów, wtedy sięgamy po wulgaryzmy. Newsweek.pl: Ale nie oszukujmy się, większość Polaków używa słowa „kurwa”► nie tylko w sytuacjach ekstremalnych, znacznie częściej traktujemy je jako przecinek.
Prof. Jan Miodek: I to mnie smuci. O ile w pierwszym przypadku
tzn. w sytuacjach ekstremalnych rozgrzeszam przekleństwa, o tyle w mowie
potocznej nie mają one mojego przyzwolenia. Jak nieraz jadę tramwajem i
słyszę grupkę gimnazjalistów mówiących nieustannie „ja pierdolę,
kurwa”, to marzy mi się wstać i dać im porządną nauczkę. Kiedyś nie
wytrzymałem i powiedziałem „panowie jeszcze jednak kurwa i nie ręczę za
siebie”. W ogóle dzisiaj jeśli coś nie jest „mocne” lub „masakryczne” to
przestaje być atrakcyjne. Żyjemy w czasach, w których wszystko trzeba
podkreślić mocnym przymiotnikiem, inaczej jest bezwartościowe.
Newsweek.pl: Pewnie dlatego taką karierę zrobiło słowo „zajebiście”
Prof. Jan Miodek: Och niech mi pan nie mówi o tym słowie. Co ja
z nim przeżyłem! Mam do niego wyjątkowo nerwowy stosunek. Nie jestem
święty pod względem wulgaryzmów, zdarza mi się rzucić mięsem, ale słowa
„zajebiście” jeszcze ani razu, w życiu nie użyłem. Ono mnie wyjątkowo
razi, jest wyjątkowo wstrętne i obrzydliwe fonetycznie. Przed paroma
laty jedna z gazet napisała, że profesor Miodek w „Ojczyźnie
polszczyźnie” stwierdził, że słowo „zajebiście” było na początku
wulgarne, ale od częstego używania uległo neutralizacji i można z nim
dzisiaj iść na salony. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Ruszyły
matury a tam jest zawsze pytanie o życie wyrazów, ich zmiany znaczeniowe
itp. Co drugi abiturient napisał „no np. słowo zajebiście, jak
powiedział prof. Miodek, kiedyś wulgarne dzisiaj jest stylistycznie
neutralne”. Myślałem, że dostanę ataku apopleksji. Ja tak nigdy w życiu
nie powiedziałem! Daję najświętsze słowo honoru, że to wszystko co hula w
internecie pod hasłem mojego przyzwolenia na „chuj, kurwa, pierdolić”
jest czyimś żartem. Potem mnie zaczepiają ludzie na ulicy i pytają ”to
pan napisał ten wykład o kurwie”, „to pan napisał ten wykład o chuju?”
Newsweek.pl: Czym w ogóle są wulgaryzmy i przekleństwa w naszym kodzie językowym czy wręcz kulturowym, jaką mają pozycję?
Prof. Jan Miodek: Te słowa to nade wszystko ekspresewizmy.
Wulgaryzmy były przez wieli kodem porozumiewawczym wśród pewnych grup
społecznych, przede wszystkim kryminalistów, ale też różnych subkultur
(np. gitowcy), środowisk twórczych itp. Posługiwanie się tego typu
wyrazami dawało poczucie przynależności do grona osób wtajemniczonych. Newsweek.pl: Ale dziś to wszystko się wymieszało, dziś cała Polska rzuca mięsem.
Prof. Jan Miodek: Po pierwsze skończyły się pewne bariery
społeczne. Pamiętam dyskusję z lat 60, kiedy to profesor Zenon
Klemensiewicz mówił, że profesorowi uniwersytetu nie uchodzi nawet
powiedzenie słów „wtranżalać , zaiwaniać, wkurzać się, opierniczać
kogoś”. Przekonywał, że te słowa powinny być języku inteligenta zupełnie
obce. Jak dziś wygląda język inteligencji wolę nie mówić. Po drugie
znikają bariery obyczajowe. Jak w mojej młodości człowiekowi wyrwało się
w obecności dziewczyny słowo „kurwa” to trzeba ją było pół roku
przepraszać. Dzisiaj każdy nauczyciel powie, że dziewczyny są gorsze od
chłopców, ja to zresztą widzę. Mój ojciec nigdy w mojej obecności nie
zaklął. Natomiast dziś dwudziesto-trzydziestoletni rodzice mówią do
swoich pięcioletnich dzieci „wypierdalaj, bo ci przyjebię, kurwa” i nie
są to środowiska menelskie. To są wypielęgnowane twarze, piękne stroje.
Newsweek.pl: Właśnie, dlaczego tak się dzieje?
Prof. Jan Miodek: Trudno mi powiedzieć, chyba jednak złe emocje
w nas tkwią. Po 89. roku puściły nam wszelkie hamulce. Media też
niestety mają tu wiele na sumieniu. Po 1989 roku tę oficjalną,
radiowo-telewizyjno-gazetową polszczyznę zalała przeogromna
potoczyzacja. Nagłówki typu „wkurzył się”, „opierniczył kogoś”, „co to
za facet”, „ale jaja” zaczęły się pojawiać w co drugim tytule prasowym, a
to już bardzo cienka granica do cięższych przekleństw. Jeśli można
napisać w nagłówku „jaja”, jeśli można kogoś „opierniczyć”, „wkurzyć
się”, to już krok i pojawia się „zajebisty”.
Newsweek.pl: A może wulgaryzmy nie są tak bardzo złe, mają jakiś
pozytywny ładunek, nadają wypowiedzi magicznej mocy, tzw. „smaczku”,
pomagają rozładować napięcie?
Prof. Jan Miodek: Więc to jest druga sytuacja, gdy do pewnego
stopnia rozgrzeszam wulgaryzmy. Mało tego, jest pewien procent dowcipów,
które bez brzydkiego słowa przestają być dowcipem. W zaufanym męskim
gronie można czasem powiedzieć jakiś pieprzny dowcip na tematy
damsko-męskie, ale powiedzenie tego w towarzystwie kobiety, jest w moim
odczuciu zupełnie niemęskie. Tak, są sytuacje, gdzie można się
wulgaryzmami bawić, jakiś kalambury słowne itp.
Newsweek.pl:
Podobno Antoni Słonimski potrafił przeklinać przez 3 minuty bez
powtórzenia dwa razy tego samego wyrazu. Mickiewicz przewyższał w tej
dziedzinie samego Puszkina, a XIII Księga Pana Tadeusza to perełka
literacka. Wulgaryzmy mają w naszej tradycji literackiej duże znaczenie
Prof. Jan Miodek: Ależ oczywiście, że tak. Ja bym mógł
zacytować jeszcze z tuzin innym przykładów. Melchior Wańkowicz np.
opisuje w którejś ze swoich książek salę ćwiczeń, gdzie plutonowy uczy
rozkładania i składania broni jedynie za pomocą słowa „pierdolić” i
wyprowadzonymi od niego derywatami, czyli „tu wypierdalamy, wpierdalamy
tam, odpierdalamy z tej duli, ale uważamy, żeby nie spierdolić”. Trwało
to dość długo. Newsweek.pl: To paradoks, z jednej strony wulgaryzmy czynią język rynsztokowym, jednak z drugiej w jakiś sposób go ubogacają.
Prof. Jan Miodek: Tak, w półobiegu takie fraszki zawsze
funkcjonowały, jeszcze coś bym dodał - nie ma niczego złego w języku,
jeśli ja świadom tego używam. Oczywiście w tekście oficjalnym nie mogę
powiedzieć „weś se” tylko „weź sobie”, „trza jusz iść”, tylko „trzeba
już iść” ani tym bardziej używać przekleństw. W pewnych sytuacjach
nieoficjalnie pozwalam sobie na pewien luz i powiem „weź se to i daj mi
spokój”. Zawsze powtarzam jak mantrę, najważniejsze w języku jest
możliwość wyboru. Jeśli jestem świadom użycia przekleństwa w ściśle
określonej sytuacji, to może być nawet źródłem swoistej zabawy.
Człowieka zawsze nęcił zakazany owoc. Natomiast pejzaż komunikacyjny
Polski to już inna sprawa. On jest bardzo smutny. Newsweek.pl:
Czy rodzaje przekleństw zależą od różnych grup społecznych np. wieś
klnie inaczej niż miasto, młodzi odmiennie niż starzy a inteligenci
inaczej od ludzi bez wykształcenia?
Prof. Jan Miodek: Dzisiaj się to wymieszało. Natomiast kiedyś
było inaczej. Przeklinał tylko lumpenproletariat, polska inteligencja i
wieś nie przeklinały. Newsweek.pl: Czy represjonowanie jest skuteczne?
Prof. Jan Miodek: Nie. Absolutnie w to nie wierzę. Niestety za język karać nie można.
Źródło: http://polska.newsweek.pl/prof--miodek---nie-znosze-slowa-zajebiscie--jest-wstretne-fonetycznie-,85892,1,1.html |