ROZDZIAŁ PIERWSZY
Patrzę w lustro i krzywię się. Do diaska z tymi włosami,
zupełnie się nie chcą układać. I do diaska z Katherine Kavanagh,
która się rozchorowała i każe mi teraz przez to przechodzić. „Nie
mogę się kłaść z mokrymi włosami. Nie mogę się kłaść z mokrymi
włosami”. Recytując to niczym mantrę, jeszcze raz próbuję
podporządkować je szczotce. Wzdycham z irytacją i przyglądam się
bladej szatynce z niebieskimi oczami, zbyt dużymi w stosunku
do całej twarzy. Szatynka odpowiada mi gniewnym spojrzeniem.
Poddaję się. Mogę jedynie związać niesforne włosy w koński ogon
i mieć nadzieję, że jakoś się będę prezentować.
Kate to moja współlokatorka i akurat dzisiaj musiała dopaść
ją grypa, jakby nie mogła w jakikolwiek inny dzień. Dlatego też nie
jest w stanie przeprowadzić od dawna zaplanowanego wywiadu dla
gazety studenckiej z jakimś mega potężnym potentatem
przemysłowym, o którym nigdy nie słyszałam. Zgodziłam się więc
zrobić to za nią. Muszę zakuwać do egzaminów końcowych,
dokończyć pracę pisemną, no a po południu powinnam pojawić się
w pracy, ale nie – dzisiaj pokonam dwieście sześćdziesiąt
kilometrów do centrum Seattle, aby się spotkać z tym tajemniczym
prezesem Grey Enterprises Holdings Inc. Czas owego wybitnego
przedsiębiorcy i głównego dobroczyńcy naszej uczelni jest
niezwykle cenny – znacznie cenniejszy niż mój – niemniej jednak
zgodził się udzielić Kate wywiadu. Nie lada osiągnięcie, tak twierdzi
moja współlokatorka. Te jej przeklęte zajęcia dodatkowe.
Kate siedzi skulona na kanapie w salonie.
– Ana, tak mi przykro. Dziewięć miesięcy zabiegałam o ten
wywiad. Sześć kolejnych potrwa ustalanie nowego terminu,
8
a do tego czasu obie zdążymy skończyć studia. Jako redaktor
naczelna nie mogę tego skopać. Proszę – chrypi błagalnie. Jak ona to
robi? Nawet chora ślicznie wygląda: jasnorude włosy są nienaganne,
a zielone oczy błyszczące, choć nieco zaczerwienione i załzawione.
Ignoruję przypływ niepożądanego współczucia.
– Oczywiście, że pojadę, Kate. A ty wracaj do łóżka.
Przynieść ci nyquil albo tylenol?
– Nyquil. Tu masz pytania i dyktafon. Wystarczy,
że wciśniesz przycisk nagrywania, o tutaj. Rób notatki, ja wszystko
spiszę.
– Kompletnie nic o nim nie wiem – burczę, bez powodzenia
próbując stłumić rosnącą panikę.
– Pytania cię poprowadzą. Jedź już. To długa trasa. Nie chcę,
żebyś się spóźniła.
– No dobra, jadę. Kładź się do łóżka. Ugotowałam zupę,
później ją sobie odgrzej. – Patrzę na nią z czułością. Robię to, Kate,
tylko dla ciebie.
– Dobrze. Powodzenia. I dziękuję ci. Jak zawsze ratujesz mi
życie.
Biorę torbę na ramię, uśmiecham się cierpko do Kate,
po czym schodzę do samochodu. Nie mogę uwierzyć, że dałam się
na to namówić. No ale przecież Kate jest w czymś takim mistrzynią.
Będzie z niej świetna dziennikarka. Jest elokwentna, zdecydowana,
przekonująca, śliczna – no i to moja najlepsza przyjaciółka.
Na drogach panuje niewielki ruch. Wyjeżdżam z Vancouver
w stanie Waszyngton i kieruję się w stronę Portland i autostrady I-5.
Jest jeszcze wcześnie, a w Seattle muszę być dopiero na drugą.
Na szczęście Kate pożyczyła mi swojego sportowego mercedesa
9
CLK. Nie jestem pewna, czy Wanda, mój stary garbus, dałaby radę
dowieźć mnie na czas. Merca fajnie się prowadzi, a kilometry
uciekają jeden za drugim, gdy wciskam pedał gazu.
Celem mojej podróży jest centrala globalnego
przedsiębiorstwa pana Greya. To olbrzymi, dwudziestopiętrowy
biurowiec, cały ze szkła i stali, funkcjonalna fantazja architekta. Nad
szklanymi drzwiami metalowe litery tworzą dyskretny napis „Grey
House”. Na miejsce docieram kwadrans przed drugą. Uff, nie
spóźniłam się. Ogarnięta uczuciem ulgi wchodzę do ogromnego – i,
szczerze mówiąc, onieśmielającego – holu ze szkła, stali i białego
piaskowca.
Siedząca za biurkiem z litego piaskowca bardzo atrakcyjna,
zadbana młoda blondynka uśmiecha się do mnie uprzejmie. Ma
na sobie najbardziej szykowną grafitową marynarkę i białą koszulę,
jakie w życiu widziałam. Wygląda jak spod igły.
– Mam umówione spotkanie z panem Greyem. Anastasia
Steele w zastępstwie Katherine Kavanagh.
– Chwileczkę, panno Steele.
Unosi lekko brew, a ja stoję przed nią skrępowana. Zaczynam
żałować, że nie pożyczyłam od Kate eleganckiej marynarki, żeby ją
włożyć zamiast granatowego palta. W sumie się postarałam
i przywdziałam swoją jedyną spódnicę, brązowe kozaki do kolan
oraz niebieski sweter. Dla mnie taki strój jest elegancki. Odgarniam
za ucho pasmo włosów, które wymknęło się z kucyka, i udaję, że nie
czuję onieśmielenia.
– Panna Kavanagh jest umówiona. Proszę się tu podpisać,
panno Steele. Ostatnia winda po prawej stronie, dwudzieste piętro. –
Gdy składam podpis, uśmiecha się do mnie uprzejmie, jak nic
rozbawiona.
10
Wręcza mi identyfikator, na którym wielkimi literami
napisano GOŚĆ. Uśmiecham się nieco drwiąco. To oczywiste,
że jestem gościem, gołym okiem widać. Zupełnie do tego miejsca nie
pasuję. Nic nowego, wzdycham w duchu. Dziękuję jej, po czym
udaję się w stronę wind, mijając dwóch pracowników ochrony.
W dobrze skrojonych czarnych garniturach wyglądają zdecydowanie
bardziej elegancko ode mnie.
Winda w ekspresowym tempie zawozi mnie na dwudzieste
piętro. Drzwi rozsuwają się i widzę następny duży hol – ponownie
szkło, stal i biały piaskowiec. Staję przed kolejnym biurkiem
z piaskowca i kolejną młodą blondynką odzianą nienagannie w czerń
oraz biel i powstającą na mój widok.
– Panno Steele, zechce pani zaczekać tutaj. – Gestem
wskazuje kilka krzeseł obitych białą skórą.
Za skórzanymi krzesłami widać sporych rozmiarów
przeszkloną salę konferencyjną z dużym stołem z ciemnego drewna,
wokół którego stoi co najmniej dwadzieścia krzeseł. Za tym
wszystkim znajduje się sięgające od podłogi do sufitu okno
z widokiem na Seattle, ciągnącym się aż do Zatoki Puget. Ta
panorama jest oszałamiająca i przez chwilę stoję jak wrośnięta
w ziemię. Rany.
Siadam, wyciągam z torby pytania i przeglądam je, w duchu
przeklinając Kate za to, że nie dorzuciła choćby krótkiej notki
biograficznej. Nic nie wiem na temat mężczyzny, z którym za chwilę
mam przeprowadzić wywiad. Czy ma lat dziewięćdziesiąt, czy
trzydzieści. Ta niepewność jest irytująca i znowu zaczynam się
denerwować. Nigdy nie przepadałam za rozmowami twarzą w twarz,
preferując anonimowość dyskusji grupowej, podczas której mogę
siedzieć na końcu sali i nie zwracać na siebie uwagi. Jeśli mam być
szczera, to preferuję własne towarzystwo i czytanie w kampusowej
bibliotece jakiegoś brytyjskiego klasyka. A nie nerwowe wiercenie
się na krześle w potężnym szklanym gmachu.
11
Gromię się w duchu. Weź się w garść, Steele. Sądząc
po budynku, który jest zbyt zimny i nowoczesny, uznaję, że Grey ma
czterdzieści parę lat: wysportowany, opalony i jasnowłosy, żeby
pasować do reszty personelu.
W dużych drzwiach po prawej stronie pojawia się kolejna
elegancka, nienagannie ubrana blondynka. O co chodzi z tymi
jasnowłosymi panienkami jak spod igły? Czy ja trafiłam
do Stepford? Robię głęboki wdech i wstaję.
– Panna Steele? – pyta najnowsza blondynka.
– Tak – odpowiadam chrypliwie i odkasłuję. – Tak. – Proszę,
teraz zabrzmiało to pewniej.
– Pan Grey za chwilę się z panią spotka. Mogę wziąć pani
płaszcz?
– Oczywiście. – Zdejmuję palto.
– Zaproponowano pani coś do picia?
– Eee, nie. – O rety, czy Blondynka Numer Jeden będzie mieć
kłopoty?
Blondynka Numer Dwa marszczy brwi i mierzy spojrzeniem
młodą kobietę za biurkiem.
– Co podać? Herbatę, kawę, wodę? – pyta, skupiając uwagę
ponownie na mnie.
– Wodę, dziękuję – mamroczę.
– Olivio, przynieś, proszę, pannie Steele szklankę wody. –
W jej głosie słychać surową nutę. Olivia natychmiast zrywa się
12
z miejsca i spieszy w stronę drzwi po drugiej stronie holu.
– Najmocniej przepraszam, panno Steele, Olivia to nasza
nowa stażystka. Proszę zająć miejsce. Pan Grey zjawi się za pięć
minut.
Olivia wraca ze szklanką wody z lodem.
– Proszę bardzo, panno Steele.
– Dziękuję.
Blondynka Numer Dwa maszeruje do wielkiego biurka,
a stukot obcasów o podłogę z piaskowca roznosi się echem
po pomieszczeniu. Siada i obie wracają do pracy.
Może pan Grey nalega, aby wszystkie jego pracownice były
blondynkami. Zastanawiam się właśnie, czy to zgodne z prawem,
kiedy drzwi do gabinetu otwierają się i pojawia się w nich wysoki,
elegancko ubrany, przystojny Afroamerykanin z krótkimi dredami.
Zdecydowanie powinnam była inaczej się ubrać.
Odwraca się i mówi:
– Golf w tym tygodniu, Grey.
Nie słyszę odpowiedzi. Mężczyzna odwraca się, zauważa
mnie i uśmiecha się. Olivia zdążyła już wyskoczyć zza biurka
i wcisnąć przycisk przywołujący windę. Szybkie zrywanie się
z krzesła ma opanowane do perfekcji. Denerwuje się bardziej ode
mnie!
– Do widzenia paniom – mówi mężczyzna, znikając
za drzwiami kabiny.
– Pan Grey czeka na panią, panno Steele. Proszę wejść –
13
mówi Blondynka Numer Dwa. Wstaję i niepewnie próbuję opanować
zdenerwowanie. Podnoszę torbę, zostawiam szklankę z wodą
i kieruję się w stronę uchylonych drzwi. – Proszę wchodzić bez
pukania. – Uśmiecha się uprzejmie.
Popycham drzwi i w tym samym momencie potykam się
o własne nogi, po czym wpadam do gabinetu głową naprzód.
A niech to szlag – ja i moje dwie lewe nogi! Znajduję się
na czworakach w progu gabinetu pana Greya, a usłużne ręce
pomagają mi wstać. Mam ochotę zapaść się pod ziemię. Ale ze mnie
niezdara. Sporo wysiłku muszę włożyć w podniesienie wzroku. Ożeż
ty – jest taki młody.
– Panno Kavanagh. – Gdy odzyskuję pozycję pionową,
wyciąga w moją stronę smukłą dłoń. – Jestem Christian Grey. Nic się
pani nie stało? Usiądzie pani?
Taki młody – i przystojny, bardzo przystojny. Ma na sobie
elegancki szary garnitur, białą koszulę i czarny krawat. Jest wysoki,
ma niesforne włosy w odcieniu ciemnej miedzi i błyszczące szare
oczy, których spojrzeniem mierzy mnie uważnie. Dopiero po chwili
jestem w stanie odpowiedzieć.
– Eee, prawdę mówiąc... – bąkam. Jeśli ten facet ma więcej
niż trzydzieści lat, to ja jestem tybetańskim mnichem. Oszołomiona
wyciągam dłoń i witamy się uściskiem. Gdy nasze palce się stykają,
przez moje ciało przebiega dziwny, przyjemny dreszcz. Pospiesznie
cofam rękę. Wyładowania elektryczne i tyle. Mrugam szybko,
a ruchy moich powiek dorównują szybkością biciu serca. – Panna
Kavanagh jest niedysponowana, przysłała więc mnie. Mam nadzieję,
że nie przeszkadza to panu, panie Grey.
– A pani to...? – Ton głosu ma ciepły i chyba nawet
rozbawiony, choć trudno to ocenić, gdyż wyraz jego twarzy
pozostaje niewzruszony. Sprawia wrażenie umiarkowanie