Róża
Ach, ta róża! ach,
ta róża!
Co się w twoje okno
wdziera,
Na pokusy mnie
wystawia,
Sen i spokój mi
odbiera...
Wciąż z zazdrością
myślę o niej,
Choć jej nie śmiem
dotknąć ręką,
Bo mnie gniewa, że
bezkarnie
Patrzy nocą w twe
okienko.
Radbym nieraz rzucić
wzrokiem,
Błądząc w wieczór po
ogrodzie,
Radbym dojrzeć...
ale zawsze
Stoi róża na
przeszkodzie!
Ona winna! ona
winna,
Że ciekawość moją
drażni,
Bo gdzie sięgać
wzrok nie może,
Sięga sita
wyobraźni.
Odtwarzając piękność
twoją
Coraz bardziej tracę
głowę,
Zamiast pączków,
zawsze widzę
Twe usteczka
karminowe.
A gdy jeszcze wonne
kwiaty
Poosrebrza blask
księżyca,
Wtedy, wtedy w
każdej róży
Widzę tylko twoje
lica.
A myśl coraz dalej
biegnie
I wypełnia postać
cudną,
I odsłania wszystkie
wdzięki...
Bo fantazję
wstrzymać trudno.
Widzę ciebie ne wpół
senną,
Snem rozkoszy
romarzoną,
Widzę włosów splot
jedwabny,
Śnieżną falą drżące
łono.
I te usta, co
miłośnie
Wpół otwarte chcą
czarować,
I rozważam: co za
rozkosz,
Takie usta
pocałować!
Krew się ogniem w
żyłach pali,
Chcę ten obraz
pieścić wiecznie...
Lecz przy róży pod
okienkiem
Stać młodemu
niebezpiecznie.
Gdybym tylko mógł
być pewny,
Że cię, piękna, nie
oburzę,
Byłbym, byłbym już
od dawna
Pod twym oknem
zdeptał różę.
Legenda pierwszej
miłości
Ja ją kochałem; tak
mi się zdaje,
Bo cudną była w
szesnastej wiośnie,
Umiała patrzeć na
mnie miłośnie
I rwać mi serce w
nadziemskie kraje —
A więc w jej oczach
pełny tęsknoty
Tonąłem wzrokiem i
tak na jawie
Śniłem o różach,
które ciekawie
Ponad jej włosów
wybiegły sploty,
Tak że je zrywać
ustami chciałem,
I byłbym przysiągł,
że ją kochałem...!
Ja ją kochałem, ach!
jestem pewny!
Bom często błądził w
noc księżycową,
Przypominając mojej
królewny
Każde spojrzenie i
każde słowo;
A w gwiazdy patrząc
wspólnie przytomnie,
Widziałem usta
zwrócone do mnie,
Że aż mnie brała
wielka pokusa,
W wonne powietrze
rzucić całusa,
Lecz się obrazić
skromnej lękałem,
I dość mi było, że
ją kochałem...
Miłość to była, lecz
taka cicha,
Że sam przed sobą
bałem się zdradzić
I tylko kwiatów
szedłem się radzić:
Czemu dziś smutna? i
czemu wzdycha?
Ale o serca jej
tajemnicę
Nie chciałem nawet
lilii zapytać;
A gdy w ogrodu
weszła ulicę,
Stałem, nie śmiejąc
wzrokiem ją witać,
I tylko do nóg upaść
jej chciałem,
Kiedy w jej oczach
łezki dojrzałem...
Bo przypuszczałem,
że smutek rzewny,
Rozlany na jej
anielskiej twarzy,
Wypłynął z serca i
siadł na straży;
Tak przeczuwałem,
nie będąc pewny.
I sam już nie wiem,
jak się to stało,
Że zapytałem drżący,
nieśmiało,
Co jest jej smutku
dziwną przyczyną,
I czemu łezki po
twarzy płyną.
Na to odrzekła
smutnymi słowy:
Że nie ma świeżej
sukni balowej...
Chociaż wyrazy te
obojętne
Upadły szronem, co
serce ziębi,
Ale jej oczy mówiły
smętne,
Że się myśl inna
kryje gdzieś głębiej.
Więc pomyślałem, żem
był za śmiały,
I chcąc złagodzić
moją zuchwałość,
Balowej sukni
chwaliłem białość,
W którą się stroi
krzak róży białej;
Chwaliłem ciernie,
które jej bronią
Przed zbyt ciekawych
natrętną dłonią.
Jednak już potem
częściej myśl płocha
Trącała skrzydłem w
błękit mych marzeń,
I z różnych rozmów,
sprzeczek i zdarzeń
Stawiałem wnioski:
kocha? nie kocha?
I z tym pytaniem jak
Hamlet nowy
Chodziłem długo w
ranek majowy;
A kwiaty wonią,
drzewa szelestem
Odpowiadały: Kocham
i jestem!
Nim powtórzyłem
sobie pytanie —
Wybiegła wołać mnie
na śniadanie.
Różowa ze snu; w
słońcu przejrzysta,
Stała przede mną
jasna i czysta.
Zamiast brylantów na
złote włosy
Jaśminy kładły
kropelki rosy,
I tak oblana światła
potokiem
Jeszcze mnie swoim
paliła wzrokiem;
A ja zmieszany
mówiłem do niej
O drzew szeleście i
kwiatów woni.
Lecz ją znudziła
moja rozprawa,
Bo rzekła:
"Chodź pan, wystygnie kawa."
Oj! Oj! figlarko —
myślałem z cicha,
Nie chcesz mnie
słuchać na głos i w oczy,
Za to twój uśmiech
mówi uroczy
I pierś, co mocniej
teraz oddycha.
Nie chcesz mnie
słuchać, bo w serca drżeniu
Na śniegu
Bielą się pola, oj
bielą,
Zasnęły krzewy i
zioła
Pod miękką śniegu
pościelą...
Biała pustynia
dokoła. -
Gdzie była łączka
zielona,
Gdzie gaj rozkoszny
brzozowy,
Drzew obnażone
ramiona
Sterczą spod zaspy
śniegowej.
Opadła weselna
szata,
Zniknęły wiosenne
czary,
Wiatr gałązkami
pomiata,
Zgrzytają suche
konary.
Tylko świerk zawsze
ponury,
W tym samym żałobnym
stroju,
Wśród obumarłej
natury
Modli się pełen
spokoju.
Więc drzewa obdarte
z liści
Na jego ciemną
koronę
Patrzą się okiem
zawiści,
Głowami trzęsą
zdziwione...
Próżno głowami nie
trzęście,
Wy nagie, bezlistne
gaje!
Przemija rozkosz i
szczęście,
Boleść niezmienną
zostaje.
Posyłam kwiaty...
Posyłam kwiaty -
niech powiedzą one
To, czego usta nie
mówią stęsknione!
Co w serca mego
zostanie skrytości
Wiecznym oddźwiękiem
żalu i miłości.
Posyłam kwiaty -
niech kielichy skłonią
I prószą srebrną
rosą jak łezkami,
Może uleci z ich
najczystszą wonią
Wyraz drżącymi
szeptany ustami,
Może go one ze sobą
uniosą
I rzucą razem z
woniami i rosą.
Szczęśliwe kwiaty!
im wolno wyrazić
Wszystkie pragnienia
i smutki, i trwogi;
Ich wonne słowa nie
mogą obrazić
Dziewicy, choć jej
upadną pod nogi;
Wzgardą im usta nie
odpłacą skromne,
Najwyżej rzekną:
"Słyszałam - zapomnę".
Szczęśliwe kwiaty!
mogą patrzeć śmiele
I składać życzeń
utajonych wiele,
I śnić o szczęściu
jeden dzień słoneczny...
Zanim z tęsknoty
uwiędną serdecznej.
niezręczny…
Gdy ją raz pierwszy
ujrzał w kobiet gronie
Uczuł w swej duszy
jakby światło nowe:
Zdawało mu się, że
widmo tęczowe
Młodzieńczych marzeń
podaje mu dłonie.
I zapatrzony w oczy
szafirowe
Zaledwie zdołał skłonić
przed nią głowę
Przy przedstawieniu, i
wiedząc, że płonie,
Onieśmielony stał jak żak w
salonie.
Ona spostrzegłszy to
jego zmieszanie,
Chciała przyjść w
pomoc i pierwsza z uśmiechem
Zadała jakieś
zwyczajne pytanie.
By odpowiedzieć,
zwrócił się z ośpiechem,
Lecz się w jej sukni
zaplątał jedwabnej
I urwał kawał falbany,
niezgrabny!
II
Trudno uwierzyć!
Lecz taka przygoda
Zamiast mu szkodzić
u pięknej kobiety,
Pomogła raczej - i
nastała zgoda
Pomiędzy sercem
wdówki i poety.
I widywała się ta para
młoda.
On jej przynosił do
domu bukiety,
I wzdychał ciągle, na
co czasu szkoda,
I co go wreszcie
zgubiło, niestety!
Siedział sam przy
niej, źrenicą spragnioną
Tonął w jej oczach w
niemym zachwyceniu;
Na twarz im padał
srebrny blask miesięczny,
Więc ją mógł widzieć
drżącą i wzruszoną.
Ale w tym samym został
oddaleniu,
Gdyż bał się suknię
nadeptać, niezręczny!