Opowieść WigilijnaŚnieg
zdawał się sypać z nieba bez końca obielając pobliskie świerki czy
śnieżne szczyty. Całkiem nieopodal, a właściwie dość daleko biały pył
spadł także na nieskazitelnie szary eternit pokrywający dach pewnego
domostwa czyniąc go nieznośnie białym. Na dachu tym…
- Cholerne, białe gówno! – Zaklął Św. Mikołaj wdrapując się po skośnym
dachu w stronę komina. Ubrany był jak zwykle to jest w charakterystyczny
czerwony kubraczek i czapeczkę obitą białym futerkiem, pożółkłym jednak
od… zbyt rzadkiego czyszczenia. Na plecach taszczył jak to Św. Mikołaj
ma w zwyczaju pokaźnych rodzajów czerwony wór wypełniony prezentami,
przynajmniej oficjalnie.
Wreszcie przy akompaniamencie beczeń jego reniferów dobrodziej dobrnął
do wąskiego lufcika służącego za komin i padł obok niego wycieńczony.
- Nie no, niech to Św. Walenty świśnie!
Jak
ja mam się przecisnąć przez to!? – Zadał sobie pytanie. – Pi*******e,
skąpe krasnoludy! Mikołaja się zachciało! – Zakrzyknął zrozpaczony
wpatrując się w wąski wylot poczym niechętnie podniósł nogi obute w
glany i wcisnął je do otworu.
Krasnolud był przygotowany. Błyskawicznie chwycił swoje topory i
zmierzając w stronę paleniska zmyślnie potknął się o fotel upadając i
unieruchamiając Św. Mikołaja, który właśnie wyczołgał się kominka.
- Ha! Mam cię grubasie! – Wykrzyknął triumfalnie krasnolud leżąc na wierzgającym świętym.
- Chudy się odezwał! Przygniatasz mnie ty jeleni bękarcie! – Wysapał w
odpowiedzi Mikołaj uspokajając się. – Czego chcesz!? Zastrzegam tylko,
że jestem biednym dilerem mającym na utrzymaniu brzydką żonę, puchate
renifery i bandę perwersyjnych elfów…
- Zamknij się! – Krasnolud powstał powoli trzymając przy szyi świętego
topór. – Jestem Khaes co pewnie już wiesz, zresztą, nie mam czasu na
gadanie. Wyskakuj z ciuszków!
- Co!? Ja nie jestem taki! To, że lubię ubierać się w czerwone obcisłe
stroje i damską bieliznę nie znaczy, że jestem gejem! – Mikołaj skulił
się na podłodze przykładając ręce do pośladków i płacząc cicho.
- Eee… nieważne, po prostu cię zabije. – Rzekł krasnolud opuszczając
topór na głowę świętego, który w odpowiedzi zdążył jedynie wykrzyknąć
coś brzmiącego jak „pieprzony nekrofil!”.
W podskokach poprzez las, do przyjaciela zmierzała czarnowłosa elfka,
uśmiechając się cały czas, do słonka (co był całkowicie nienormalne gdyż
księżyc jasno świecił) i do chmurek, aż stanęła w końcu przed kamienną
chatą Khaesa.
- Puk, puk! To ja – Eliss! Przyniosłam koszyczek z karpikiem i pisankami! – Zakrzyknęła entuzjastycznie elfka stojąc u drzwi.
- Chwila… - Rozległ się gburowaty głos dochodzący zza drzwi, który po chwili dodał – Już otwieram.
W drzwiach stanął Św. Mikołaj… nie, zaraz… to nie on! W drzwiach stał uśmiechający się paskudnie białobrody krasnolud w odzieniu świętego.
- Witaj, witaj, chodź, pójdziemy podbić świat! – Powiedział krasnolud
wymijając Eliss i zmierzając w stronę sań zaprzęgniętych w renifery. Ta,
wrzucając koszyczek do domu odwróciła się za Khaesem.
- Jak to? A kolacja wigilijna!? Wiesz ile się natrudziłam, żeby wyrwać temu samochodowi karpia z pod maski?
- E tam, głupoty gadasz… Wpadniemy jeszcze po Angeline, potem wypuścimy
ją na gildian i pod osłoną chaosu rozdamy wszystkim prezenty… wyjątkowe
prezenty! – Powiedział krasnolud uśmiechając się ślicznie do elfki.
- Fajnie – Skwitowała Eliss wsiadając do sań. – Jaki masz plan?
- No wiesz, damy prezenty, że niby fajni jesteśmy i w ogóle, ale potem
gildianie otumanieni naszymi prezentami i moją elokwencją
czy niebywałą urodą łatwo poddają się mojej woli.
- Aha… Co to za prezenty? – Zaciekawiła się Eliss.
- Cóż, to co zawsze… mój samogon. – Zakończył Khaes wsiadając do sań.
Gdzieś nad dziedzińcem Gildii rozległo się ciche beczenie, a potem
jakby krzyki „ Angelina, nie baw się kierownicą!”. Odgłosy te jednak nie
wzbudziły niepokoju u gildian, w końcu w święta dzieje się wiele
dziwnych rzeczy, a czasem nawet elfy mówią ludzkim głosem.
|